ANTONI BARA

wizjoner, pasjonat, filantrop

Antoni Bara

CZŁOWIEK RENESANSU - Rys biograficzny

Urodzony 4 grudnia w miejscowości Kryg, powiat gorlicki, rodzice Katarzyna Genowefa z domu Mika, ojciec Michał Bara. Szkołę podstawową ukończył w Krygu. Z dzieciństwa pamięta, jak chodził do szkoły w drelichowych, a później cajgowych ubraniach i drewniakach -takie otrzymywali w latach pięćdziesiątych pracownicy kopalnictwa naftowego. Z książką w ręku pasł krowy i ciężko pracował przy budowie domu oraz na niewielkim, 1,7 ha gospodarstwie.

Ponieważ był wnukiem kapitalisty i nie miał szans pójścia na wymarzoną medycynę, rozpoczął naukę w szkole zawodowej w Gliniku-Gorlicach. Praktycznie w wieku 13 lat, podobnie jak jego dziadek, też Antoni, opuścił dom rodzinny. W tym czasie zetknął się ze sportem. Mając nabytą wadę serca za namową szkolnego felczera wieczorami ćwiczy i biega w przyległym do internatu brzozowym zagajniku. Ma talent. Wygrywa szkolne, a następnie międzyszkolne biegi przełajowe. Zostaje mistrzem powiatu i zajmuje trzecie miejsce na zawodach wojewódzkich w Tyczynie koło Rzeszowa. Ukochana mama nauczyła go prać, krochmalić koszule i prasować. Musi sobie radzić.

W wieku 17 lat rozpoczął pracę jako tokarz mając dyplom czeladnika. Po miesiącu pracy gdy kadry zorientowałby się że na dwie zmiany zatrudniły od 2 lipca 1962 r. nieletniego, zaproponowano mu naukę w Rzeszowie w pierwszym w Polsce trzyletnim technikum po zasadniczej szkole zawodowej. Po rozpoczęciu nauki we wrześniu 1962 r. w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym przy WSK w Rzeszowie, postanawia z kilkoma kolegami (dużo starszymi) podjąć pracę na jedną drugą etatu w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Praca od szóstej do dziesiątej rano. Zajęcia w technikum od trzynastej do dwudziestej a w czasie nocy często rozładowywanie wagonów z węglem i wapnem na stacji kolejowej Rzeszów Zwięczyca położonej w sąsiedztwie internatu . Wszystko po to aby móc uszyć sobie pierwszy w życiu garnitur z angielskiej wełny kupić porządne skórzane buty wyjściowe koszulę i kosmetyki (w domu się nie przelewa jest młodsze rodzeństwo dwie siostry i brat). Mimo wszystko nie rezygnuje ze sportu zostaje zawodnikiem Resovi Rzeszów. Biega średnie dystanse, trenuje razem z Józefem Węgrzynem (pomysłodawcą i twórcą Teleexpressu i Wiktorów) i Adamem Harchalisem, późniejszym komandorem marynarki wojennej. Na meetingu zorganizowanym przez Resovie z okazji przyjazdu Stanisławy Walasiewicz-Olson dostaje od niej w prezencie kolce firmy Adidas.

Po skończeniu technikum wraca do pracy w macierzystym zakładzie do Gorlic już jako technik normowania. Fascynuje go jednak świat i morze. Wstępuje do Marynarki Wojennej WSz MW w Gdyni ale postanawia zmienić uczelnię jeszcze przed przysięgą na Politechnikę Gdańską. Zastępca komendanta szkoły komandor Stanisław Żochowski (były lekkoatleta, wielokrotny wicemistrz Polski w rzucie dyskiem) nie wyraża zgody i proponuje reprezentowanie Floty Gdynia. Dostaje skierowanie do Szkoły Młodszych Dowódców Marynarki Wojennej w Ustce. Komendantem szkoły w Ustce jest w tym czasie komandor Makatrewicz, który mówi tylko po rosyjsku. Trenuje, biega reprezentując Marynarkę Wojenną i Wojsko Polskie przygotowując się do mistrzostw świata w trójboju wojskowym w Korei. Trafia do trenera Olszewskiego, który trenuje Podolaka, a wcześniej Zimnego - sławy polskich bieżni. Na stadionie S L A Sopot trenuje z Władysławem Komarem (późniejszym mistrzem olimpijskim, który skacze w tym czasie wzwyż i uprawia dziesięciobój, a także boksuje). Równocześnie gra w II lidze w piłkę ręczną. Startuje w mistrzostwach polski w lekkiej atletyce we Wrocławiu reprezentując Flotę Gdynia. Złamane śródstopie i uszkodzenie łąkotek w obu kolanach przerywają aktywne uprawianiem sportu. Służbę w Marynarce Wojennej wspomina bardzo dobrze. Pływał na zbiornikowcu i holownikach stacjonujących w Gdyni jako sternik. Bardzo szybko otrzymał stopień mata i wszystkie trzy odznaki wzorowego marynarza. W okresie 33 miesięcy służby otrzymał ponad 130 dni urlopu nagrodowego. Jako jedyny podoficer miał prawo chodzenia w cywilnym ubraniu po godzinach służby i wstęp do kasyna oficerskiego.

Z marynarki zdaje na studia do Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Rzeszowie. Zostaje przyjęty na pierwszy rok i otrzymuje trzy miesiące wcześniej przeniesienie do rezerwy. We wrześniu 1968 r. wraca do pracy w macierzystym zakładzie w Gorlicach (ASPA). Jednocześnie przenosi się na studia wieczorowe (filia w Gorlicach).

Włącza się aktywnie w działalność organizacji młodzieżowej. W październiku 1968 r. zostaje wybrany przewodniczącym zarządu zakładowego ZMS, a w dniu swoich urodzin 4 grudnia zostaje wybrany przewodniczącym zarządu powiatowego ZMS - jedyny w Polsce przewodniczący zarządu zakładowego ZMS, który nie jest członkiem PZPR. To ciekawe doświadczenie i pasjonująca przygoda. Współpraca z siedmioma szkołami średnimi i kilkudziesięcioma zakładami. W 1969 r. zostaje wybrany radnym powiatowej rady narodowej wiceprzewodniczącym najważniejszej komisji - planu budżetu i finansów. Nie traci kontaktu ze sportem. Zostaje grającym trenerem i wprowadza B-klasową drużynę piłki ręcznej LZS Lipinki do trzeciej ligi województwa rzeszowskiego zdobywającz nią wicemistrzostwo.

W 1970 r. otrzymuje propozycję przejścia do pracy w KP PZPR w Gorlicach na kierownicze stanowisko. Nie przyjmuje oferty i wyjeżdża do Stalowej Woli podejmując pracę w Zakładzie Doświadczalnym Huty Stalowa Wola zatrudniającą w tym czasie ponad 25.000 ludzi. Szybko awansuje zostając w 1971 r. asystentem technicznym dyrektora Zakładu, a następnie starszym konstruktorem. Kontynuuję studia w filii WSI w Stalowej Woli. W nagrodę za bardzo wysoką średnią z egzaminów zostaje wysłany na praktykę do Instytutu Awtomobilno Darożnych Maszyn w Moskwie i Leningradzie. Praca przejściowa na WSI to zaprojektowanie i wykonanie laboratorium do badań tensometrycznych maszyn w ruchu na bazie wojskowej wersji STARA 6x6. W Stalowej Woli poznaje pierwszą żonę Elżbietę - stomatologa. Pobierają się w 1972 r. Będąc w podróży poślubnej w Wiśle (dzięki brydżowi) poznaje dyrektora Iskrę, szefa Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Fiata w Bielsku-Białej który zaproponował mu pracę w OBR FSM. Wraca do Stalowej Woli i staje przed dylematem. Dyrektor Pszczółkowski szef ZD HSW wyjeżdża do Anglii na placówkę HSW i proponuje mu stanowisko asystenta w Anglii. Dokonuje wyboru wybierając ofertę Bielska-Białej. Podejmuje pracę w OBR FSM jako główny specjalista. Jednocześnie zmienia uczelnię na Politechnikę Łódzką Instytut Samochodowy w Bielsku-Białej wybierając indywidualny tok studiów. W ciągu sześciu miesięcy zalicza wszystkie egzaminy z trzech semestrów i kończy studia pracą badawczą z wyróżnieniem i średnią 4,83. Kontynuuje przygodę ze sportem redagując dział sportu w gazecie TEMPO i pełniąc funkcję członka Zarządu w BKS Bielsko-Biała. W tym czasie trenerem piłki nożnej BKS jest Antoni Piechniczek, bramkarzem Józef Młynarczyk, a BKS walczy o wejście do ekstraklasy (przegrywa rywalizację z sąsiadem GKS Tychy).

W Bielsku-Białej przeżywa pierwszą traumę. Przedwczesny poród (kolejny) żony i śmierć syna. Żona z uwagi na chorobę ojca i wypadek matki postanawia wrócić do domu rodzinnego do Szczebrzeszyna. Pomimo awansu na szefa badań zespołu napędowego i perspektywy kolejnych służbowych wyjazdów do Fiata z Metalexportu, a także ciekawej oferty pracy w Instytucie Samochodowym Politechniki Łódzkiej i perspektywy zrobienia doktoratu podejmuje decyzję, aby dołączyć do żony i w 1975 r. wyjeżdża na Zamojszczyznę.

Podejmuje pracę jako dyrektor Zakładu Sprzętowo-Transportowego w RDP w Biłgoraju pracując dodatkowo jako biegły sądowy i rzeczoznawca z zakresu pojazdów samochodowych i maszyn roboczych ciężkich. Obsługuje województwa zamojskie i chełmskie. Dojeżdżając do Warszawy kończę kurs pilotów wycieczek zagranicznych organizowany przez Orbis. Pilotuje wycieczki w ten sposób zwiedzając kraje z bloku RWPG. Pod koniec 1976 r. otrzymuje ofertę pracy w organizującej się dyrekcji budowy LHS (linia hutniczo-siarkowa) Hrubieszów-Huta Katowice. Powierzono mu zorganizowanie od podstaw na bazie starej lokomotywowni w Zwierzyńcu koło Zamościa bazy sprzętowo-transportowej i zaplecza naprawczego dla całej budowy LHS od Hrubieszowa do Katowic. Przyjmuje w Zwierzyńcu na platformach kilkadziesiąt maszyn budowlanych i kilkadziesiąt samochodów marki KRAZ oraz MAZ. Organizuje kursy dla operatorów i kierowców, buduje hale remontowo-naprawcze i zaplecze biurowe. Zdaje egzaminy kolejowe uzyskując stopień referendarza służby trakcji (kolej to w tamtych latach służba mundurowa).

Udziela się społecznie organizując Zarząd Wojewódzki Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Mechaników Polskich w Zamościu. Pomaga w powoływaniu kół zakładowych SIMP. Kilka razy w miesiącu objeżdża placówki budowy na trasie Hrubieszów-Sławków koło Katowic. Negocjuje z gminami, ponieważ ciężki sprzęt niszczy drogi, a wójtowie stawiają zakazy ograniczające wjazd na drogi gminne i publiczne. Pomaga w remontach i odbudowie dróg w wielu gminach, a także przy budowie kościoła w Zwierzyńcu (ma wśród maszyn jedyny w województwie samojezdny dźwig 40 ton). Zostaje za to ostatnie ostro zganiony przez ówczesne władze. Sprzyja mu szczęście. Na jedną z dwóch książeczek samochodowych założonych w 1975 r. zostaje wylosowany samochód Syrena 105. Sprzedaje ją prosto z Polmozbytu w Lublinie za 105 000 zł. Za 95 000 zł jadę z żoną na trzy tygodnie z Orbisem na Kubę. Są to pierwsze wycieczki z Polski na Kubę. Za pozostałą kwotę zakłada kolejne dwie książeczki, aby za trzy lata wygrać kolejny samochód, Trabanta.

1978 r. przeżywa kolejną tragedia. Traci kolejne dziecko - syna Marka, który żyje tylko dwa dni. Razem z żoną są w szoku. Wszystko zapowiadało się dobrze. Kilkumiesięczny, z przerwami pobyt w szpitalu w Biłgoraju pod opieką przyjaciela doktora Wiesława Pękalskiego nie zapowiadał nic złego. W siódmym miesiącu ciąży opiekę nad żoną przyjął naukowiec Akademii Medycznej w Lublinie (nazwiska nie chce podać), który zaordynował lek o nazwie Dexametazon. Poród był cesarskim cięciem w dziewiątym miesiącu. U syna wystąpiła w wyniku podawania Dexametazonu tak zwana kruchość naczyń krwionośnych. Nie miał szans na przeżycie. Lekarze z Akademii Medycznej w Lublinie odradzają kolejne ciąże.

Poświęca się bez reszty pracy zawodowej i rzeczoznawstwu pracując po kilkanaście godzin na dobę. W tym czasie obowiązuje sześciodniowy tydzień pracy. Z namiotem, a później z kolejnymi przyczepami campingowymi zwiedza podczas urlopów Rumunię, Bułgarię Jugosławię, Węgry, Włochy i Grecję. Dużo czyta w bezsenne noce. Dużo pracuje społecznie w Stowarzyszeniu Inżynierów i Techników Mechaników Polskich. W roku 1978 zostaje wybrany delegatem na Zjazd Sprawozdawczo-Wyborczy SIMP w Warszawie.

To burzliwy okres w powojennych dziejach Polski. Rodzi się Solidarność. Pracuje w komisji, która przygotowuje nowy statut SIMP. Poznaje wtedy wielu ciekawych kolegów z całego kraju. Zostaje powołany na wiceprzewodniczącego Komisji Kwalifikacyjnej Rzeczoznawców SIPM w Warszawie (przewodniczącym jest prof. Sobolewski z Wrocławia). Funkcję tę pełni przez dwie kadencje. Mimo tego, że bardzo dużo pracuje, nie rezygnują z żoną z myślenia o potomstwie. Jadą do Białegostoku do Szpitala Akademii Medycznej Kliniki Patologii Ciąży do profesora Krawczuka, który po badaniach i konsultacjach daje nadzieję. Zaleca zajście w ciążę i przyjazd do Białegostoku. Lata 1980/1981 są bardzo trudne. Za działalność społeczną otrzymuje w 1980 r. nagrodę w postaci dziesięciodniowego rejsu M.S. Batorym do Kopenhagi na spotkanie siedmioosobowej delegacji polskich inżynierów z inżynierami duńskim. Dyrektor biura Zarządu Głównego SIMP Kazimierz Łasiewicki występuje do KW Policji w Zamościu o wydanie dla niego paszportu służbowego.

Po kilkunastu dniach otrzymuje od kol. Łasiewickiego informację: "Odmówiono Ci wydania paszportu". Staje do raportu aby wyjaśnić przyczynę (kolej to służby mundurowe). Po pokonaniu wielu przeszkód dociera do Komendanta Wojewódzkiego Policji pułkownika Gondera. Otrzymuje informację, że Komendant po konsultacji z Ministrem Komunikacji (generał policji) Bejmem i wiceministrem Jacukowiczem podjął decyzję odmowy wydania paszportu i proponuję w zamian wyjazd na Krym. Powód - wiedza, którą posiada w związku z budową linii hutniczo-siarkowej Hrubieszów-Huta Katowice i dostęp do tajnych oraz poufnych dokumentów. Nie licząc się ze słowami (zawsze taki był) mówi pułkownikowi Gonderowi: "Jeśli wy nie macie zaufania do mnie, to ja też nie mam zaufania do was. Szukajcie sobie innego inżyniera, który będzie tak tyrał jak ja". Po wyjściu z komendy policji jedzie prosto z Zamościa do Lublina do dyrektora generalnego LHS Stefana Stachurskiego, z którym jest bardzo dobrych stosunkach służbowych i osobistych. Informuje go o wszystkim i prosi o rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron, pisząc na miejscu podanie. Dyrektor Stachurski który jest w przeddzień wyjazdu na szefa placówki polskiej w RWPG w Moskwie wyraża na to zgodę na piśmie i wystawia tak zwaną "obiegówkę" z adnotacją "za porozumieniem stron". Ponieważ do wykorzystania ma kilkadziesiąt dni zaległego urlopu, nie ujawnia posiadanych dokumentów tylko następnego dnia występuje o urlop wypoczynkowy . Dostaje kartę urlopową. Wyjeżdżają z żoną do Bułgarii. Po powrocie do Biłgoraja zastaje w skrzynce na listy wezwanie o natychmiastowe stawienie się do służby wystawione pięć dni po otrzymaniu karty urlopowej i kolejny dokument, wystawiony po tygodniu od poprzedniego - zwolnienie dyscyplinarne w związku z niestawieniem się do służby. Obydwa dokumenty podpisane przez dyrektora Wschodniej Dyrekcji PKP w Lublinie Gzulę. Jedzie do Lublina na rozmowę. Po kilku godzinach czekania zostaje przyjęty. Okazuje dokumenty podpisane przez dyrektora Stachurskiego. "Dyscyplinarka" zostaje wycofana. Rozstaje się z LHS i PKP na zasadzie porozumienia stron, ale skutki rozmowy z pułkownikiem Gonderem i odejścia ze służby w PKP w przyszłości wielokrotnie odczuje. Są w tym czasie też chwile radosne. Okazuje się, że żona jest w kolejnej ciąży. Podejmuje pracę w Naczelnej Organizacji Technicznej w Zamościu, pracując dodatkowo jako rzeczoznawca  w ZORPOT w Lublinie i jako biegły sądowy.

W listopadzie 1980 r. zawozi żonę do Kliniki Patologii Ciąży w Białymstoku do profesora Krawczuka. Polska w tym czasie żyje w obawie przed wkroczeniem rosjan w imię obrony komunizmu i jedności RWPG i w związku z zawiązującą się Solidarnością. Na początku 1981 r. opracowuje i wykonuje w rzemieślniczym warsztacie kruszarkę do żużla i dwa stoły wibracyjne. Wydzierżawia od kolegi kawałek działki, kupuje 15-tonowy, używany silos na cement, rejestruje się w Cechu Rzemiosł Różnych i Urzędzie Skarbowym jako rzemieślnik i na wiosnę, na otwartym terenie, rozpoczyna produkcję pustaków żużlobetonowych. Piasek, pył dymnicowy z Elektrowni Stalowa Wola,  żużel, cement z Rejowca i Chełma cementowozami, woda, betonomieszarki i produkcja gotowa. Jeszcze folia do zabezpieczenia przed deszczem i pięciu pracowników. Jest to czas gdy brakuje wszystkiego, a szczególnie materiałów budowlanych. Wieść o produkcji pustaków szybko się rozchodzi po okolicy. Chłopi, aby kupić pustaki na obory i cement (workują z silosa) dokonują przedpłat nawet na dwa miesiące. Rezygnuje z pracy w NOT. 2 czerwca 1981 roku w Białymstoku rodzi mu się córka Aleksandra. Przywozi ją wraz z żoną w wymoszczonej wanience do Biłgoraja. Kupuje dużą działkę nad rzeką Ładą na obrzeżach miasta i planuje budowę domu. 1982 r. "przypomina się" LHS. Płk Gonder i jego służby, które wielokrotnie proponowały mu współpracę i którym zawsze grzecznie, acz stanowczo odmawiał, nie zapominają. Zostaje Mu wytoczony proces o działanie na szkodę PKP i niegospodarność. Na szczęście ma zgromadzone dwa segregatory kopii tak zwanych "szyfrówek", jakie kierował do dyrekcji LHS, PKP i Ministerstwa Komunikacji, które dla bezpieczeństwa przechowywał na strychu u Przyjaciela. Te dokumenty, świadkowie oraz obiektywny sędzia powodują, że po kilkumiesięcznym procesie zostaje oczyszczony z zarzutów i uniewinniony. Sędzia w uzasadnieniu wyroku napisał, że swoimi działaniami nie tylko nie działał na szkodę PKP, ale przyczynił się do zminimalizowania strat i zapobiegł niegospodarności, za co nie powinien być sądzony, lecz nagrodzony. Jak sądzi, na ocenie sędziego zaważył również fakt, że był znany sądowi jak obiektywny i rzetelny biegły sądowy.

Skąd wzięło się oskarżenie? Otóż podpisując kontrakty na dostawę maszyn i pojazdów z ZSRR, Rumunii, Czechosłowacji "czynownicy", a nie fachowcy, zgodzili się aby dostawy części zamiennych nastąpiły za rok od zakupu maszyn i samochodów (tłumaczono, że przecież jest na wszystko roczna gwarancja). Na zgłoszenia reklamacyjne (drogą służbową) Rosjanie i Rumunii odpowiadali po trzech, czterech miesiącach. Aby sprzęt i pojazdy mogły pracować, a budowa mogła być realizowana zgodnie z harmonogramem (była priorytetowa), podejmował decyzje aby z pojazdów po poważnych wypadkach lub maszyn, które oczekiwały np. na wymianę reklamowanego silnika demontować podzespoły i naprawiać to co w polowych warunkach można było szybko naprawić i posłać do pracy. Wszystko dokumentował "szyfrówkami" prosząc o dostawę części zamiennych, a następnie informując, jakie działania podejmuje w związku z ich brakiem. Teraz był idealnym kandydatem na "kozła ofiarnego". Nie udało się w jego przypadku, to znaleźli innego.

To jednak nie koniec kłopotów. Kiedy jesienią wraca po godz. 20-tej z Tomaszowa Lubelskiego, gdzie cały dzień wykonywał ekspertyzy, zastaje w mieszkaniu "kocioł", a blok obstawiony przez milicję. W mieszkaniu przerażona żona z maleńkim dzieckiem i nie mniej przerażona teściowa. Żona informuję że od godz. 13-tej oczekuje na niego dwóch "panów" z milicji. "Panowie" przystępują do pisania protokołu przesłuchania i przeszukania. Podczas rewizji przewracają do góry nogami mieszkanie. Zbierają różne dokumenty: książeczki oszczędnościowe i mieszkaniowe, pieniądze,biżuterię, numizmaty. Następnie jadą do garażu, gdzie następuje kolejna rewizja i spisywanie wszystkiego. Prosto z garażu wiozą go do aresztu w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Zamościu. Tutaj po "zakwaterowaniu" w celi trwają przesłuchania przez dwóch oficerów do godz. 3-ciej nad ranem. Obydwaj przesłuchujący dużo palą (tego nie cierpi), piją herbatę, kawę, nie podając nawet szklanki wody. Traktują go jak najgorszego przestępcę. Wypytują o "Solidarność Rzemieślniczą",  zarzucając rzeczy o jakich mu się nie śniło. Do niczego się nie przyznaje. W międzyczasie dokwaterowali mu do celi współwięźnia który zaczyna go wypytywać za co go zapuszkowali i proponuje mu ucieczkę. Wie, że to kapuś i całkowicie go ignoruje.  Rano prosi klawisza o szczoteczkę i pastę do zębów, mydło i ręcznik oraz dzieła Lenina. Wszystkie rzeczy, okazuje się, przywiozła żona która od 6 rano jest na komendzie i prosi o spotkanie z komendantem. Odprawiają ją z kwitkiem. Od rana kolejne przesłuchania, zmiana celi i kolejni współwięźniowie. Zapytany, po co mu dzieła Lenina odpowiada, że chce zrozumieć dlaczego znalazł się w tym miejscu. Nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów podważając spreparowane "dowody". Po 48 godzinach zostaje wypuszczony w wyniku interwencji i poręczenia Przyjaciela mającego odpowiednie koneksje w Warszawie. Wraca do domu i zastaje kolejne zarzuty, tym razem z Urzędu Skarbowego. Zarzucają mu, że rozpoczął produkcję pustaków przed zarejestrowaniem się w Urzędzie Skarbowym. Na poczet kar milicja przekazała to co zabrała mu podczas rewizji. Zajęta mu też urządzenia do produkcji pustaków. Rozmawia z naczelnikiem Urzędu Skarbowego Dzido, z którym zna się bardzo dobrze, bo od kilku lat jest też biegłym do wycen samochodów, traktorów i maszyn dla Urzędu Skarbowego w Biłgoraju. Naczelnik radzi mu aby dobrowolnie poddał się karze, zapłacił grzywnę i będzie po kłopocie. Nie zamierza się jednak poddawać. Znajomy który zna fakty i prawo podatkowe radzi mu co powinien zrobić. Odwołuje się od decyzji wymiarowej gromadząc jednocześnie dowody i ucząc się prawa podatkowego. Oryginałów nie ma, bo zabrała mu je milicja i zaginęły w KW MO. Odtwarza dokumenty zakupu silosa, przyłącza energetycznego, zakupu betoniarek, wykonania kruszarki i stołów wibracyjnych i walczy. Pomimo podstawienia fałszywych świadków przez stronę przeciwną wygrywa przed sądem udowadniając, że bez energii elektrycznej silosu i urządzeń nie mógł rozpocząć produkcji, co jakoby według fałszywych świadków uczynił. Urząd Skarbowy musi zwrócić wszystko co ma w depozycie zabrane podczas rewizji przez milicję. Przypadkowo jest świadkiem, będąc w sąsiednim pomieszczeniu, jak oficer policji "beszta" naczelnika Dzido słowami: "Podaliśmy Wam go na widelcu, a wy nie potrafiliście go ugryźć". Traci jednak ciągłość wnoszenia wkładów na książeczkach. Banku nie interesują przyczyny. Zdobyte doświadczenie i znajomość prawa podatkowego pozwalają mu pomagać gnębionym przez Urząd Skarbowy rzemieślnikom w dochodzeniu swoich racji. Nadal aktywnie pracuje społecznie w Stowarzyszeniu Inżynierów i Techników Mechaników Polskich. Szkicuje architektowi dom, który chce wybudować dla córki Aleksandry. Pomimo wielu trudności zdobywa pozwolenie i rozpoczyna budowę niestandardowego domu według własnej koncepcji.

------

Aby przybliżyć ten czas i realia należy podkreślić, że w pozwoleniu na budowę Urząd Miasta wpisuje formułę "Budowę rozpocząć do dnia?i zakończyć w ciągu dwóch lat. Jednocześnie Urząd nie zabezpiecza przydziału żadnych materiałów budowlanych". To akurat go nie przeraża. Jako rzeczoznawcę i biegłego sądowego znają go w Zamojskim, Chełmskim, Tarnobrzeskim - otrzymuje pomoc w nabyciu materiałów z różnych stron.

Jednocześnie podejmuje starania o wydanie paszportu. Pisze skarge do Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji (załączając wyroki) na Komendanta Wojewódzkiego Policji w Zamościu. Dzięki pomocy kolegów z SIMP i ich rekomendacji w 1984 r. ten sam officer, który robił rewizję i zabierał rzeczy, czeka pod blokiem 3 godziny kiedy wróci z pracy, aby osobiście, za pokwitowaniem wydać paszport.

Lata 1984-1985 upływają na pracy, działalności w SIMP I ZORPOT. Zakłada wspólnie z kolegami z Lublina pierwszą w Polsce Spółdzielnię Pracy Rzeczoznawców "AUTOZBYT". Kieruje placówką w Biłgoraju, otwiera filię w Rzeszowie i Krośnie. Kontynuuje budowę domu. W październiku 1985 r. wyjeżdża do pracy do Grecji, gdzie ma przyjaciela. Podejmuje pracę w warsztacie samochodowym w Kastorii jako mechanik. Po dwóch miesiącach zarządza warsztatem będąc prawą ręką właściciela.

W soboty jeździ na wieś naprawiać traktory i maszyny rolnicze. Wraca na święta do domu mając kapitał, który pozwala mu dokończyć budowę domu. Na wiosnę 1986 r. ponownie wyjeżdża do Kastorii zabierając ze soba współpracownika. W Grecji nostryfikuje dwa dyplomy. Otrzymuje oferty pracy w charakterze dyrektora technicznego stacji kontroli pojazdów w Kastorii ?Grecja weszła do Unii Europejskiej i musiała dostosować się do unijnych przepisów. Do roku 1986 nikt nie wykonywał w Grecji badań technicznych przedłużających dopuszczenie do ruchu samochodów i ciągników na kolejne okresy. Wykonuje dwa usprawnienia w traktorze ZETOR. Czesi proponują mu przedstawicielstwo. Grecy oferują również mieszkanie i pracę dla żony. Warunek ?musi się zrzec polskiego obywatelstwa (przepisy unijne). Po naradzie z żoną odmawia i wraca do Biłgoraja. Pracując szkoli i wychowuje rzeczoznawców, działa w SIMP, pilotuje wycieczki zagraniczne z Gromady i Orbisu, w ramach hobby zajmuje się ogrodnictwem i sadownictwem. W 1988 roku działa społecznie jako V-ce przewodniczący Rady w pierwszej w Polsce Wiosce Dziecięcej SOS Kinderdof, która została wybudowana w Biłgoraju. Kamień węgielny pod budowę kładła pod koniec lat siedemdziesiątych Stanisława Gierek ?żona pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda. Idea Austriaka Hermana Gmeinera- pomocy dzieciom z rozbitych rodzin i sierotom jest mu bardzo bliska.

Poznaje problemy samotnych matek wychowujących kilkoro dzieci i kierownictwa Wioski Dziecięcej. Większość społeczeństwa niechętnie akceptuje nową społeczność. Dodatkowo matki są na etatach nauczyciela szkoły podstawowej, co stwarza bardzo wiele trudności i nieporozumień. Jako wiceprzewodniczący Rady interweniuje u Kuratora Oświaty i Wychowania, a następnie u Wojewody. Twierdzą, że nic nie można zrobić, bo tak skonstruowana została umowa między Światową Organizację SOS Kinderdorf, a państwem polskim.

Nie poddaje się jednak. Pisze list do ministra Samsonowicza prosząc o spotkanie. Zostaje przyjęty w październiku 1989 r. W spotkaniu uczestniczy wiceminister Zbigniew Wesołowski któremu Minister po wysłuchaniu zleca rozwiązanie tego problemu. Efektem jest wizyta delegacji Ministerstwa Edukacji w Biłgoraju i nowe uregulowania prawne, w wyniku których matki otrzymują status matki, a nie nauczyciela, a także nowe korzystne uprawnienia. Utrzymuje kontakty z Ministrem Wesołowski (późniejszym wieloletnim wiceprezesem Najwyższej Izby Kontroli). Wspólnie doprowadzają do powołania siedziby SOS Kinderdorf w Polsce i budowy kolejnych Wiosek Dziecięcych w Kraśniku i Siedlcach. Zostaje powołany do pierwszej Rady SOS Kinderdorf w Polsce, a Zbigniew Wesołowski zostaję Przewodniczącym Rady. Po kilkunastu miesiącach działalności, nie zgadzając się z nieprzejrzystą polityką Zarządu i austriackiej pełnomocniczki centrali SOS Kinderdorf na Polskę, obydwaj składają rezygnacjię z pełnionych funkcji społecznych.

W połowie 1989 r. rejestruje w Warszawie wspólnie z dwiema osobami prywatnymi spółkę prawa handlowego. To czas transformacji, która dla odważnych daje duże możliwości. Rozpoczyna z niewielkim kapitałem, ale z dużą wiedzą i dobrze przygotowaną strategią. Rozpoczyna od handlu. Zawiera umowy na wagonowe dostawy dwuteownika (podstawowego materiału konstrukcyjnego na stropy w regionie) i stali zbrojeniowej oraz blach z Huty Katowice i Huty Lenina (późniejszą Hutą Sendzimira). Wykupuje obligacje Huty Sendzimira i ma pierwszeństwo w dostawach. Współpracuje z Zakładami Metali Lekkich w Kętach produkującymi poszukiwane grzejniki aluminiowe, z Zakładami w Koninie produkującymi blachy aluminiowe i Zakładami w Imielinie dostarczającymi wyroby miedziane. Podpisuje umowę z "Baltoną" otrzymując wyłączność na budowę sieci sklepów na wschód od Wisły. Otwiera sklepy "Baltony" w Lublinie, Kraśniku, Stalowej Woli i rozpoczyna budowę sklepu w Biłgoraju. Wygrywa przetarg na kwartalną produkcję antystatycznych wykładzin podłogowych zastawiając dom i cały majątek pod kredyt. Trzeba było zapłacić zakładowi "Gamrat" w Jaśle z góry w ciągu siedmiu dni za kwartalną produkcję. Warto było - odbiorcy zgłosili się sami i stali w kolejce dokonując przedpłat. Kredyt spłacił się w miesiąc. W 1990 r. pod koniec roku dołącza kolejny wspólnik.

Wydzierżawiają tereny od upadających Polskich Zakładów Optycznych w Warszawie pod biura. Otwiera skład celny w Warszawie. Zostaje generalnym dostawcą pani Barbary Piaseckiej-Johnson inwestującej na Dolnym Śląsku i budującej nowoczesne zakłady graficzne w Długołęce koło Wrocławia.

Otrzymuje z Ministerstwa Finansów koncesję na import bez cła wszystkich towarów, za wyjątkiem samochodów. W tym czasie oprócz "Baltony" zaopatruje go poznański "Elektromis", skąd kupuje dywany i alkohole. Właściciele "Elektromisu" proponują mu wykupienie spółki z posiadaną koncesją za duże pieniądze. Po naradzie ze wspólnikami postanawiają zarobić większe pieniądze i za rok, na własną rękę zająć się importem.

Nie zdążyli - minister Balcerowicz unieważnia wszystkie koncesję doprowadzając do krachu między innymi "Baltony" i "Pewexu". Dodatkowym ciosem jest sprzeniewierzenie przez dyrektora oddziału w Lubinie kilkuset tysięcy złotych. Szwankują dostawy z "Baltony", Społeczeństwo zaczyna odczuwać "reformy" Balcerowicza służące nielicznym. Spiera się z ministrem Jackiem Kuroniem, że powinno się tworzyć miejsca pracy - między innymi roboty publiczne, wspierać małe i średnie zakłady, rzemiosło, a nie dawać zasiłki dla bezrobotnych. Nowa władza wie jednak lepiej, chociaż nie ma jakiegokolwiek doświadczenia w prowadzeniu dziłalności gospodarczej. W tym czasie sponsoruje Szpital Powiatowy w Biłgoraju kupując i przekazując w formie darowizny kilka aparatów do badania tętna płodu, wirówkę dla laboratorium szpitalnego i kwartalny zapas igieł oraz strzykawek.

Walczy, aby utrzymać kilkusetosobową załogę. Zarobione wcześniej środki zostały zainwestowane w remonty dzierżawionych obiektów pod sklepy "Baltony" i skład celny.

Utrzymuje równowagę dzięki zawartym umowom z hutami i dostawą stali.

Wszystko to odbija się na Jego zdrowiu - badania w klinice akademii medycznej w Lublinie u pani profesor Klamut wykazały wrzodziejące zapalenie jelita grubego, wrzody żołądka i dwunastnicy. Stres i tempo życia zbierają żniwo. W tym czasie otrzymuje propozycję wyjazdu z delegacją Huty Stalowa Wola i banku na rozmowy do Mińska. Pomimo choroby decyduje się na wyjazd. Na spotkaniach z partnerami białoruskimi Minister Współpracy Gospodarczej z Zagranicą Radkiewicz zauważa, że bardzo często wychodzi do toalety. Pyta o przyczynę. Otrzymawszy odpowiedź proponuje leczenie w sanatorium rządowym Krynica pod Mińskiem.

Po powrocie z Białorusi ogromnym wysiłkiem wyprzedając co się da z majątku firmy spłaca 6.500.000 zł kredytu zaciągniętego w Łódzkim Banku Rozwoju wraz odsetkami. Inflacja szaleje, a oprocentowanie kredytów bez uprzedzenia i zmiany umowy rośnie z kilkunastu na kilkaset procent. Tego nie wytrzyma żadna racjonalna gospodarka. Kilka miesięcy później łódzki bank ogłasza bankructwo.

Po tym wszystkim musi się zająć swoim zdrowiem, bo czuję się coraz gorzej a zaordynowane w Polsce leki nie skutkują. Szybko tracić siły i wagę. Rozmawia ze wspólnikami o przejęciu na czas leczenia funkcji Prezesa Zarządu. Wszyscy odmawiają. Podejmują uchwałę o powołaniu likwidatora i stawiają spółkę w stan likwidacji.

Dzwoni do Ministra Radkiewicza i decyduje się na wyjazd na leczenie do Mińska. Tam przechodzi badania, które potwierdzają ciężki stan i diagnozę z AM w Lublinie. Zapada decyzja ?trzy miesiące leczenia w białoruskim sanatorium. Ostra dieta, zioła, kąpiele i dwa razy dziennie impulsy elektromagnetyczne działają cuda. W tym czasie doradza też społecznie Ministrowi Radkiewiczowi, którego jest częstym gościem.

Po powrocie z kuracji przechodzi pełne badania w klinice prof. Klamut. Pani profesor nie może wyjść ze zdumienia. Jelito grube całkowicie się zresorbowało, nie jest zmatowiałe, wrzody zniknęły. Twierdzi, że coś takiego widzi po raz pierwszy w życiu.

Przez ten czas ze spółki pozostały zgliszcza. Likwidator posprzedawał za bezcen wszystko z terminem zapłaty - "po sprzedaży" - między innymi różnym swoim znajomym. Ci dawno wszystko upłynnili, ale nie mieli woli i chęci zapłacić za otrzymany towar. Na domiar złego, były dyrektor naczelny Huty Stalowa Wola Kapusta, z którym wyjeżdżał na rozmowy do Mińska, fałszuje dokumenty i pozbawia go udziałów w dobrze prosperującej spółce zarejestrowanej w Stalowej Woli. Poznając, jaki jest "układ", woli nie dochodzić swoich praw.

Odzyskawszy zdrowie i energię postanawia wykorzystać zdobytą na Białorusi wiedzę i swoje wieloletnie doświadczenie. Zakłada ze znajomym dyrektorem MPGKiM który akurat stracił posadę, nową spółkę z Oddziałem w Mińsku. Wspólnik ma pilnować spraw w Polsce, On na Białorusi. To czas handlu barterowego (po rozpadzie ZSRR). Ruszają wagonowe dostawy torem LHS z Białorusi. W zamian mają dostarczać cukier i "orgtechnikę". Są duże perspektywy i możliwości. Dostają zamówienia na dostawy kopiarek RICOH dla Głównego Urzędu Statystycznego Białorusi, dodatkowo zamówienia na faxy, liczarki i komputery z dwóch banków oraz 100% przedpłaty w białoruskich rublach, tak zwanych "zajczikach". Niestety, na Białorusi szaleje inflacja i brak jest możliwości pozyskania szybko dolarów. Pomimo pomocy banków i GUS dopiero po ponad miesiącu udaje się wymienić zgromadzone z przedpłat środki na dolary. W tym czasie cały zysk diabli wzięli. Wywiązuje się jednak ze zobowiązań kontraktowych uwiarygadniając się w ten sposób. Bez nerwów jednak się nie obeszło. Na dodatek wspólnik w Polsce sprzedaje kilka wagonów stali zbrojeniowej człowiekowi, który okazał się być zwykłym oszustem. Pomimo, że nie zgadzał się aby sprzedawać atrakcyjny towar z odroczonym terminem płatności, wspólnik będący jednoosobowo Prezesem Zarządu nie zastosował się do rady. Towar zniknął, kasa była pusta i zaczęły się problemy. W tym czasie poznaje w Mińsku Dyrektora Generalnego "WADECO" Zbigniewa Jaromina, który zaprasza go do Warszawy na rozmowę.

Jest rok 1993 - jedzie do Warszawy i po rozmowach zostaje członkiem zespołu dyrekcyjnego "WADECO" odpowiedzialnym za rynek wschodni. Najpierw pracuje na jedną trzecią etatu dojeżdżając do Warszawy 240 km na dwa dni w tygodniu. Zgłasza też swoją działalność gospodarczą: EKSPERT Rzeczoznawstwo Doradztwo, Marketing. Wykonuje ekspertyzy, opinie biegłego sądowego, pomaga wielu znajomym w sprawach podatkowych ciągle dokształcając się w tym kierunku. Po dwóch miesiącach pracuje na pełny etat zajmując się głównie Białorusią i Litwą, gdzie "WADECO" ma joint venture "WAWA". "WADECO"w tym czasie jest bardzo silną firmą wielozakładową wysyłającą pracowników do pracy za granicę i realizującą duże projekty, między innymi w Libii.

W tym okresie poznaje wielu ciekawych ludzi. Między innymi magistra inżyniera Tadeusza Szumielewicz prawego człowieka o wielkiej wiedzy i kulturze, który przez kilkanaście lat w różnych okresach był Naczelnym Architektem Warszawy. Przystępują wspólnie później do konkursu na prywatyzację "WADECO", ale nie mają szans.

Cały czas, na bieżąco, śledzi reformę systemu podatkowego, wprowadzenie podatku VAT. Bierze udział w kilku konferencjach, podczas których Wiceminister Finansów Witold Modzelewski interpretuje przepisy dotyczące wprowadzanego VAT-u. Nagrywa te konferencje. Organizuje pierwsze w Polsce kursy przygotowujące do egzaminów na doradców podatkowych, na które jako wykładowców zaprasza dyrektorów departamentów Ministerstwa Finansów, Narodowego Banku Polskiego i Urzędu Celnego. Rezygnuje z pracy w "WADECO". Przypadek sprawia że spotyka w Warszawie na korytarzu Ministerstwa Finansów członka zarządu Zakładów Chemicznych ROKITA S.A. w Brzegu Dolnym. Po krótkiej rozmowie otrzymuje zaproszenie do Brzegu Dolnego na spotkanie z Zarządem. Po kilku dniach odwiedza "Rokitę", a po spotkaniu z Zarządem zostaje doradcą Zarządu i przejmuje prowadzenie wszystkich spornych spraw podatkowych Zakładów z Urzędem Skarbowym i Izbą Skarbową we Wrocławiu. W wyniku jego porad i prowadzonych postępowań Zakłady wygrywają pierwsze sprawy. Informacja o Jego skuteczności szybko się rozchodzi wśród dużych firm branży chemicznej.

Po roku doradza już Zakładom Azotowym w Kędzierzynie-Koźlu, Zakładom Tłuszczowym "KAMA" w Brzegu, później Petrochemii Płock, "FAMET" Kędzierzyn-Koźle, "JELFA" Jelenia Góra, Dolnośląskiemu Bankowi Regionalnemu we Wrocławiu, Firmie LEGPOL-Spiż.

Ciągle się dokształca. Wyjeżdża na szkolenia z zakresu funkcjonowania giełd towarowych i pieniężnych do Nowego Jorku i Londynu, poznaje standardy księgowości obowiązujące w USA i Wielkiej Brytanii. W roku 1997 uzyskuje wpis na listę doradców podatkowych Ministerstwa Finansów z numerem 00299 (nr 00001 otrzymuje Witold Modzelewski). Wyniku przygotowanej przez Niego strategii I argumentacji prowadzonych postępowań w latach 1995 do 2000 wygranych zostaje ponad 90% spraw z Ministrem Finansów przed Naczelnym Sądem Administracyjnym. Równolegle zajmuje się restrukturyzacją firm, które znalazły się w trudnej sytuacji. Prowadzi z pozytywnym skutkiem restrukturyzację firm z Gliwic, Legnicy, Kędzierzyna-Koźla, Radomska, Lublina. "Odzyskuje" dla "ORLENU" Rozlewnię gazu płynnego w Brzeźnicy. W tym okresie przejeżdża ponad 10.000 km miesięcznie pracując po kilkanaście godzin dziennie. Do każdego zadania dobiera sobie zespół fachowców, którzy go wspierają.

W roku 1997 niejako z konieczności włącza się w sprawy ECO-SPAL Wrocław i zostaje jej udziałowcem. Udziałowcy ECO-SPAL - Z. CH. "ROKITA" Brzeg Dolny, "JELFA" Jelenia Góra, "POLIFABRB" Wrocław, "VIKOPLAST" Wrocław, Zakłady Tłuszczowe "KAMA" Brzeg znając jego skuteczność i niekonwencjonalne podejście do problemu proszą Go o pomoc. Austriak, udziałowiec Spółki działa "obstrukcyjnie", opóźnia podejmowanie decyzji, nie partycypuje w finansowaniu przedsięwzięcia, którym jest budowa najnowocześniejszej w świecie spalarni odpadów niebezpiecznych w Osetnicy (gmina Chojnów). Rozwiązuje problem wykupując udziały od Austriaków. Aktywnie włącza się w sprawy ECO-SPAL. W 1997 r. ECO-SPAL uzyskuje pozwolenie i budowa rusza. W 1998 r. stoją hale, rozpoczyna się przygotowanie do przyjęcia urządzeń z Niemiec. Udziałowcy wnoszą dopłaty wysokości około 70.000.000 zł. Proces spalania w układzie zamkniętym i urządzenia mają dostarczyć Niemcy.

ECO-SPAL gwarantuje gminie Chojnów, że jeżeli emisja będzie odbiegać od założeń technologicznych zamknie Zakład. To bardzo duża szansa dla małej i biednej gminy. Kilkadziesiąt miejsc dobrze płatnej pracy i kilkaset pośrednio. Założeniem bowiem budowy spalarni było, aby wykorzystać wysokie temperatury do wytwarzenia pary, które napędzać będą turbiny produkujące energię elektryczną, a następnie para ma być wykorzystana w procesie gorzelniczym do produkcji spirytusu na bazie żyta. W ten sposób Chojnów i kilka gmin ościennych miałyby stałego, pewnego odbiorcę zboża. ECO-SPAL gwarantuje też gminie duże inwestycje w infrastrukturę, które poprawią warunki życia mieszkańcom (wodociągi, kanalizacja, drogi). Zakład zlokalizowany jest w sąsiedztwie "BAKUTILU", który cuchnie na odległość kilku kilometrów, daleko od domów mieszkańców, na nieużytkach.

Budowa takiego zakładu w pobliżu granicy niemieckiej jest jednak "solą w oku" dla spalarni niemieckich, które za przyjęcie i spalenie 1 tony odpadów kasują ponad 2.500 DM. Finansują więc protesty "pseudo-ekologów" z gminy i okolicy. Powstaje miasteczko namiotowe protestujących, którym dowozi się jedzenie i picie (nie tylko bezprocentowe?. W ten sposób zablokowany jest dojazd do budującego się zakładu. Protest trwa dzień i noc, tygodniami?(Niemcy płacą - oczywiście nie bezpośrednio - lud się bawi...).

Dochodzi do referendum i odwołania wójta gminy, który wydał pozwolenie na budowę. Nawiedzona i sterowana nowa wójt uchyla prawomocne decyzje pozwolenia na budowę, która jest już bardzo zaawansowana i rozpoczęły się dostawy wyposażenia zakładu. W tym czasie trwa prywatyzacja udziałowców. Nowi właściciele (firmy zagraniczne) nie chcę kłopotów i "odpuszczają". ECO-SPAL postawiony zostaje w stan likwidacji, który trwa do dzisiaj. Gmina Chojnów przegrywa kolejne procesy i musi zapłacić milionowe odszkodowania. Niemcy natomiast u siebie wybudowali w tym okresie kolejne spalarnie tak, że teraz zaczyna brakować im wsadu (śmieci, odpadów).

Jak można zauważyć, poświęca temu tematowi sporo czasu, aby uświadomić mi jak działa "układ". Z prezesów wielu firm, z jakimi się wówczas zetknął, bardzo szanuje i ceni Henryka Strzyża - inżyniera o dużej wiedzy, człowieka prawego z przeszłością dysydencką, patriotę. Między czasie powierzono Mu funkcję Prezesa Zarządu jednej z praskich spółdzielni mieszkaniowej w Warszawie.Budynek, który realizuje wyposażony jest w pompy ciepła. Dla ogrzania budynku wykorzystuje sie ciepło ziemi. Przy okazji pozyskuje się wodę do podlewania zieleni, która nic nie kosztuje. Inwestycja ta miała zwrócić się po 7 - 8 latach, zwróciła się po 4 latach, ponieważ SPEC warszawski co roku podnosił ceny dostawy ciepła.

W 2002 roku opracowuje statut i powołuje Polskie Towarzystwo Finansowo-Inwestycyjne "CENTRUM", którego zostaje głównym udziałowcem. Prywatyzują POLLENĘ Ścinawa, oddłużają KWK "Budryk". W roku 2007 sprzedaje udziały PTFI "CENTRUM" i akcje POLLENY Ścinawa, w której przez kilka lat był Przewodniczącym lub Wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej.

W 2003r powołuje Fundację "SAPIENS" przeznaczając na ten cel 100.000 zł, wspierającą wybitnie zdolną młodzież z ubogich rodzin. Funduje stypendia umożliwiające rozpoczęcie lub kontynuowanie studiów na kierunkach pokrywających się z dziedzinami nauki, w których przyznawane są nagrody Nobla (z wyjątkiem pokojowej). Kiedy Kurator Oświaty i Wychowania UW w Lublinie poproszony o przesłanie informacji do wszystkich szkół średnich województwa o fundacji i odwrotne przekazanie wykazu uczniów kwalifikujących się do otrzymania stypendiów odmawia i oskarża Go o to, że Fundacja ma na celu "wyłowienie" uzdolnionej młodzieży po to, aby później z zyskiem sprzedać ją do zagranicznych ośrodków naukowych, zawiesza jej działalność. Z głupotą i durniami nie ma zamiaru polemizować i walczyć. Mówi, że bardzo wielu przypadkach ci, którzy o coś Cię podejrzewają, będąc na Twoim miejscu zrobiliby tak jak myślą, że Ty to robisz.

Wspiera więc Fundację Dziecom "Zdążyć z pomocą" Stanisława Kowalskiego. W 2004 r. zostaje wpisany do Złotej Księgi Ludzi Wielkiego Talentu, Umysłu i Serca ?Twórców Wizerunku Polski. Jako jedyna osoba fizyczna widnieje wśród darczyńców budowy ośrodka "AMICUS" dla rehabilitacji dzieci z porażeniem mózgowym (patrzy http://dzieciom.pl/nasze-dzialania/uroczystosci/spotkanie-z-darczyncami-w-restauracji-zadra-13-maja-2010). Finansuje wyjazdy rehabilitacyjne dla rodziców z dziećmi niepełnosprawnymi do Wysowej-Zdroju, sponsoruje wydawnictwa dla dzieci, do których płyty nagrywają min. Piotr Adamczyk, Justyna Steczkowska, Janusz Zakrzeński. W tym okresie przewodniczącym Rady Fundacji z którą współpracuje jest prof. Zbigniew Religa a zastępcą Beata Tyszkiewicz. Dobrym "duchem" Fundacji jest Pani Ula Bogobowicz, która swoim uśmiechem i ciepłem zniewala wszystkich i nie można jej niczego odmówić. Poświęcając się bez reszty tworzy wizerunek Fundacji i pozyskuje sponsorów. Przy tym nie zapomina nigdy o swoich podopiecznych, bo najważniejsze dla Niej są chore dzieci.

Początek XXI wieku jest szczególnie obfitujący w wydarzenia. Aby uzupełnić wiedzę, w wieku 57 lat podejmuje studia podyplomowe w Wyższej Szkole Bankowości i Ubezpieczeń w Warszawie, które kończy z wyróżnieniem. Wykorzystuje zdobyte doświadczenie i w 2001 roku opracowuje statut i powołuje Federację Agentów Ubezpieczeniowych "ASEKURACJA" S.A.

Powstają Fundusze Emerytalne w Polsce. Przygotowuje do wejścia do Funduszy 7 Franciszkańskich prowincji zakonnych, a uzyskane od Funduszy kilkudziesięciotysięczne gratyfikacji przekazuje w formie darowizny wspomnianym prowincjom. Współpracując z Prowincją Warszawską Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych zostaje Przewodniczącym Rady Fundacji imienia św. Antoniego i współuczestniczy przy powstaniu telewizji jako społeczny doradca Prowincji.

Poznając Prezesa Zarządu "WARTA" S.A. Agenora Jana Gawrzyał i Wiceprezes Beatę Basiak,( WARTĘ w tym czasie wykupił ś.p. Jan Kulczyk), przyjmuje wyzwanie i zakład, podejmując się opracowania dla T.U. "WARTA" S.A. nowego produktu ubezpieczeniowego ?"Ubezpieczenie Członków Zarządu" - które byłoby kosztem dla firmy, a nie stanowiłoby przychodu dla ubezpieczonego. Dyrektorem Departamentu Prawnego "WARTA" S.A. jest w tym czasie były Dyrektor Departamentu Prawnego Ministerstwa Finansów. Twierdzą, że podejmowano już próby opracowania takiego produktu, ale prawo na to nie pozwala. Występuje więc o interpretację do Ministerstwa Finansów, które potwierdzają Jego argumentację. Pozwala to na opracowanie nowego produktu. Po kilku tygodniach pojawia się w "WARTA" S.A. z dokumentacją i opracowaniem. Pani Wiceprezes Basiak zamyka go w swoim gabinecie z Dyrektorem Departamentu Prawnego, częstuje kawą i daje godzinę na przekonanie prawnika, że produkt jest zgodny z prawem i pozwala na wdrożenie. Po kilkunastu minutach do kawy jest koniaki. Dyrektor oświadcza: "Ten Pan wygrał zakład - produkt jest legalny i możliwy do wdrożenia. Podszedł do sprawy jak inżynier, a nie jak prawnik. Po prostu przenicował marynarkę".

Otrzymuje z "WARTA" S.A. umówioną sumę, a w kolejnych miesiącach tantiemy od sprzedaży produktu. Niestety, Ministerstwo Finansów zorientowało się, że był luka prawna pozwalająca na interpretację przepisów, które były podstawą opracowania i po roku zmienia przepisy.

W 2001 roku opracowuje statuty i doprowadza do rejestracji dwóch podmiotów: 1. Południowych Zakładów Rafineryjnych Naftopol S.A. w Kędzierzynie-Koźlu z siedzibą w Warszawie, których zostaje akcjonariuszem i Wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej ?doprowadzone przez niefrasobliwego, nieodpowiedzialnego prezesa i "układ" do upadłości, 2. BiKOL - spółki celowej, którą kieruje w latach 2001-2010 realizując na początku projekty w Wysowej-Zdroju. Wygrywa przetarg na zakup dawnych koszar czerwonych beretów, ( przed wojną pociągów pancernych) w Niepołomicach. Opracowuje wraz z architektem projekt rewitalizacji kompleksu położonego w centrum Niepołomic, któremu nadał nazwę C.K. Galicja-Park (www.bikol.pl). Po wygranym przetargu wprowadza do spółki nowych udziałowców. W 2014 roku sprzedaje udziały i wychodzi ze spółki.

W 2004r. dwukrotnie lata do Moskwy na zaproszenie Zarządu Koncernu ITERA, który jest zainteresowany wejściem do Polski i produkcją chemiczną. Pomimo intratnej propozycji nie jest przekonany do ITERY i nie podejmuje współpracy. Mówiąc o tym bardzo się irytuje z powodu nieodpowiedzialnej polityki "Układu" i liberałów, którzy w tym czasie otworzyli dostęp do polskiego rynku niezabezpieczając w jakikolwiek sposób rodzimych zakładów. Jako przykład przytacza sprawę metanolu. Polska była jednym z największych producentów a zarazem odbiorców metanolu stosowanego głównie do produkcji płyt dla przemysłu meblarskiego, ale nie tylko. W Chorzowie pracował zakład w oparciu o najnowocześniejszą na świecie technologię (polska myśl inżynierska) zbudowany za miliardy złotych. Wiedząc jak duży jest rynek odbioru metanolu w Polsce, jedna z zachodnich firm (o ile odbrze pamięta-norwegowie)zaproponowali wszystkim odbiorcom dostawy tego produktu przez 10 lat z kilkunastoprocentowym dyskontem od notowań na światowych giełdach. Ponieważ,rząd nie zareagowaał zaporowymi stawkami celnymi, aby chronić polski przeemysł po 10 latach okazało się,że w Polsce nie ma ani jednego zakładu produkującego metanol.Wszystkie upadły a kilkanaście tysięcy ludzi straciło pracę.Co jest oczywiste po 10 latach kupowaliśmy metanol bez kilkudziesięcioprocentowego dyskontu.Bardzo się przy tym denerwuje, ponieważ twierdzi, że takie są efekty gospodarcze jak do władzy dochodzą dyletanci, którzy na dodatek nie słuchają fachowców i nie przyjmują ich argumentów. Dobry gospodarz dbając na codzień o to co posiada kiedy planuje, nie bierze pod uwagę tego co będzie za rok czy dwa lata, ale ocenia i patrzy co będzie potrzebne jego następcom.

W 2009 roku poznaje bezemisyjną metodę przetwarzania odpadów komunalnych w pełnowartościowe sterylne surowce i produkt finalny w postaci biomasy. Staje się orędownikiem, lobbystą i fanem zastosowania tej metody w Polsce. Dociera do Ministra Gospodarki- wicepremiera Waldemara Pawlaka, Ministra Środowiska, Zarządu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, Wojewody Lubelskiego i Małopolskiego, posłów. Prezentuje metodę burmistrzom i prezydentom (bezpośrednio lub przez odpowiednich pracowników) Zamościa, Biłgoraja, Tomaszowa Lubelskiego,Kraśnika, Chrzanowa, Nowego Targu, Gorlic, Niepołomic, Krakowa, Lublina. Spotyka się z niewielkim zainteresowaniem decydentów i pytaniem (z ciekawości), gdzie to można zobaczyć. Niestety, w tym czasie nie pracuje na świecie żaden zakład stosujący tę metodę.

Metoda nie ma szans na zastosowanie w Polsce w tym czasie, bo po pierwsze potrzebny jest "raport oddziaływania na środowisko", co już jest idiotyzmem, bo jak może oddziaływać na środowisko coś, co jest układem zamkniętym i bezemisyjnym, a po drugie, co jest decydujące- ustawa o odpadach przewiduje tylko spalanie lub zgazowanie. Lobby spalarniane osiąga cele budując kolejne spalarnie, między innymi w Krakowie czy Chrzanowie na 200.000 ton z budżetem ponad 800.000.000 zł. Jest się czym dzielić i nikt do tego tortu nie chce dopuścić ludzi spoza "układu". Na szczęście udało się zrealizować pierwszy zakład w Polsce pracujący w oparciu o tą technologię Pomimo namacalnego dowodu technologia ta w Polsce nie przebiła się do dnia dzisiejszego.

Od tamtego czasu, będąc gdziekolwiek na świecie lobbuje za tą technologią, która jest niskonakładowa, efektywna i przyjazna środowisku. Może rozwiązać problem śmieci dla całego świata. Uważa, że dla szerokiego wdrożenia tej metody warto żyć i pracować ?jest jej fanatykiem i pomimo świadomości, że lobby śmieciowe jest hermetyczne, potężne i bezwzględne wierzy, że można się przebić z tym rozwiązaniem na miarę XXI wieku.

W okresie po 2000 r. nie traci również kontaktu ze sportem. W 2001 roku zostaje Wiceprezesem SZ "LEGIA" Warszawa. W 2002 roku opracowuje statut i doprowadza do powołania Stowarzyszenia Zapaśniczego "LEGIA". W tym czasie Legia Warszawa jest najsilniejszą drużyną zapaśniczą świata, mającą w swoim składzie mistrzów olimpijskich, świata i europy, między innymi Włodzimierza Zawadzkiego, Andrzeja Wrońskiego, wicemistrza Jacka Falińskiego i szereg innych zawodników z pierwszej trójki w Polsce. Ma szczęście poznać twórecę potęgi zapasów stylu wolnego w Legii ?trenera Dubickiego. Niezwykłą osobowość, którą można porównać do trenerów legend polskiego sportu. Rezygnuje z wszystkich funkcji w Legii Warszawa z chwilą wyboru w 2003 roku na Prezesa Małopolskiego Związku Zapaśniczego z/s w Gorlicach. Po roku działalności rezygnuje z tej funkcji wraz z innymi kolegami będącymi członkami zarządu.Rezygnuje po ostrym sporze z sekretarzem PZZ i niektórymi członkami zarządu w sprawie "działaczy" bez klubów i zawodników.Poroblem ten podnosi występując jako delegat na Walnym Zjeździe PZZ w czasie kiedy prezesem zostaje wybrany Krzysztof Grabczuk.Chodzi min.o sędziów PZZ i działaczy, którzy uaktywniają się wówczas kiedy zbliżają się terminy walnych zgromadzeń i szukają klubu, który wybierze ich na delegata, przeważnie z po za swojego miejsca zamieszkania. Uważa (i w tej sprawie jest bezkompromisowy), że ci,którzy żyją ze sportu powinni coś dla tego sportu robić.

W 2003 roku wygrywa przetarg na zakup budynku dyrekcji Uzdrowiska Wysowa S.A. położonego w strefie A, który przebuduje później na apartamentowiec. W Sylwestra, kiedy odpoczywa z rodziną w ośrodku "SMREK" w Piwnicznej-Zdrój odwiedzają Go Przewodniczący Rady Gminy Uście Gorlickie Zbigniew Ludwin i Wójt Dymitr Rydzanicz. Składają Mu propozycję wykorzystania góry "Ostry Wierch" położonej w Wysowej-Zdrój i zbudowania kompleksu narciarskiego. Zapoznaje się z mapami, terenem i klimatem.

Opracowuje koncepcję kompleksu narciarskiego. Uważa, że ostry Wierch położony ponad 550 m n.p.m. z północnym stokiem, zasobami wodnymi może być najpiękniejszym ośrodkiem narciarskim w Polsce. Śnieg leży tutaj bowiem od listopada do maja i praktycznie naśnieżanie jest potrzebne w niewielkim stopniu. Opracował bardzo szybko koncepcję oraz projekt umowy spółki i przekazał Wójtowi. Pozyskał też przyszłych akcjonariuszy z kapitałem kilku milionów zł. Upłynął blisko rok od przekazania dokumentacji i opracowania koncepcji zagospodarowania Ostrego Wierchu Wójtowi.Wówczas okazało się,że została powołana spółka do realizacji projektu Ostry Wierch z kapitałem 50 000 zł,(który notabene nie został opłacony), której "ojcem chrzestnym był Wójt"a udziałowcami jego zaufani ludzie. Wójt jest bowiem typem człowieka,który lubi dostawać ale nie dzielić się. Efekt był taki, że spółka zleciła opracowania projektu dotyczące posadowienia wyciągu, a Wójt szukał inwestora strategicznego. Pojawiają się,różni "biznesmeni", którzy przy okazji chcieliby zarobić, a nie wydawać własne pieniądze.Wówczas swoją ofertę składa Sobiesław Zasada, którego nie interesuje spółka z przypadkowymi wspólnikami, ale Ostry Wierch. Wójt ogłasza przetarg na sprzedaż terenów na Ostrym Wierchu, który wygrywa Sobiesław Zasada. Wówczas dochodzi w Warszawie do Jego drugiego spotkania z Sobiesławem Zasadą. Po raz pierwszy spotkał się z Sobiesławem Zasadą w Krakowie, kiedy ten udzielał mu wywiadu dla Tempa. Sobiesław Zasada wiedząc o jego projekcie dotyczącym Ostrego Wierchu proponuje wspólne przedsięwzięcie. Zdecydowanie odmawia argumentując, że z obecnym wójtem ten projekt nie ma szans. Potwierdza to życie, bo wujt unieważnia przetarg argumentując, że Ostry Wierch wydzierżawił założonej wcześniej spółce i o tym zapomniał ogłaszając przetarg. Sobiesław Zasada okazuje się godnym przeciwnikiem i po interwencjach wojewody oraz starosty, grożąc procesem przejmuje Ostry Wierch i spółkę spłacając jej długi. Ostrego Wierchu i tak nie może ugryźć, bowiem nie ma dostępu przez prywatne działki do dolnej stacji planowanego wyciągu.

Zamianę działek wcześniej gwarantował wójt, który na tym skorzystał najwięcej wycinając kilka hektarów starego lasu pod budowę wyciągu. Tak skończyły się marzenia tubylców o tłumach narciarzy przyjeżdżających do Wysowej Zdroju na narty.

Pomimo wielu złych doświadczeń związanych z wójtem i z inwestycjami w Wysowej wspiera mający świetne wyniki w narciarstwie biegowym Uczniowski Klub Sportowy z Hańczowej, działający przy maleńkiej szkole podstawowej. W 2004r. opracowuje statut i doprowadza do powołania Stowarzyszenia Sportowego "GALICJA", którego celem jest wspieranie uczniowskich klubów sportowych z regionu.

Stowarzyszenie ma wielu prężnych i oddanych działaczy. Wspiera UKS-y zakupami sprzętu narciarskiego, wytwarza nartorolki do treningów biegów narciarskich latem.W roku 2006 otrzymują od PZN w nagrodę za wyniki sportowe UKS Hańczowa (jest w pierwszej szóstce rywalizacji w narciarstwie biegowym w Polsce) prawo zorganizowania w marcu 2007,X mistrzostw Polski UKS w narciarstwie biegowym.

Podnoszą sami sobie poprzeczkę i podejmują się po raz pierwszy w historii zorganizować je w obsadzie międzynarodowej. Wysyła jako szef komitetu organizacyjnego zaproszenia do kilku Federacji Zagranicznych. Swój udział potwierdzają Ukraina, Słowacja i Czesi. Mistrzostwa mają się odbyć na trasach narciarskich przygotowanych w okolicy stadniny Koni Huculskich w Regietowie koło Wysowej. Niestety halny niszczy trasy. Jako kolejne miejsca zawodów wyznaczają okolice Magury Małastowskiej. Przy przygotowaniu tras i zaplecza pomagają żołnierze wojsk ochrony pogranicza, społecznicy,miejscowa ludność. Na dwa dni przed zawodami, gdy ponad 650 osób (zawodnicy, trenerzy, działacze są już rozlokowani w Wysowej Zdrój,okazuje się, że pod śniegiem jest woda, trasy się rozjeżdżają. Nie ma szans na start młodych ludzi, bo grozi to kontuzjami. Naradzają się wspólnie z przedstawicielką PZN, która twierdzi, że w tych warunkach nie da się przeprowadzić zawodów i trzeba je odwołać ze względu na siłę wyższą.

Nie zamierzają się poddać. Szukają wyjścia. Kuba Cieślar (trener UKS Hańczowa) podpowiada, że może Zakopane. W nocy dzwonią do Ośrodka Biatlonowego w Kirach koło Zakopanego. Jest śnieg i dobrze utrzymane trasy. Kierownictwo Ośrodka obudzone w nocy jest przychylne i za niewielką opłatą zgadza się udostępnić trasy i obiekty. Powiadamiają wszystkie ekipy i o świcie cała karawana rusza z Wysowej do Zakopanego.

Najważniejsi są bowiem młodzi ludzie, który cały sezon przygotowują się do tej imprezy. Mistrzostwa odbywają się i są spektakularnym sukcesem organizacyjnym i sportowym dzięki "drużynie" wolontariuszy, którą tworzą poświęcając swój czas i wiedzę Eugeniusz Dąbrowski, Zbigniew Ludwin, Michał Korbelak, Andrzej Orchel, "Kuba" Cieślar, Adam Koszyk i świętej pamięci Mieczysław Wilkiewicz oraz Edward Wresiło. Dla tego zespołu nie istniało pojęcie "nie da się".

Na startera honorowego mistrzostw i do wręczenia medali zaprasza pierwszego polskiego mistrza świata w narciarstwie Józefa Łuszczka. Józek otrzymując pamiątkowy medal i puchar - miał łzy w oczach. Medale i puchary wykonała bez interesownie Huta Szkła DECO GLASS w Krośnie, której prezesem był Roman Jankowski. Później huta wielokrotnie po kosztach własnych wykonuje puchary, medale, których mogli pozazdrość startujący w mistrzostwach Polski seniorzy.

Apoloniusz Tajner który przyjechał na zakończenie mistrzostw prosto z Japonii po zapoznaniu się z historią organizacji mistrzostw i perypetiami zdjął swoją czapkę i włożył na jego głowę ze słowami "czapki z głów". Efekt jest taki że za rok powierzono im organizację kolejnej edycji mistrzostw. Dmuchając na zimne i obserwując prognozy pogody podejmują decyzje że zorganizują je w Wiśle a nie Wysowej. Aura znów wygrała.

Trzykrotnie powierzono im organizację mistrzostw U K S w przełajach i raz w nartorolkach. Na starterów i do wręczania medali dyplomów, pucharów i nagród zaprasza mistrzów olimpijskich i świata,z którymi od lat jest zaprzyjaźniony, między innymi Andrzeja Wrońskiego, który do Wysowej Zdroju przyjechał aż z Gdańska czy świętej pamięci Jurka Kuleja.

Stowarzyszenie dwukrotnie jest gospodarzem Ogólnopolskich Konferencji Szkoleniowych organizowanych przez PZN, Wysowej Zdroju dla instruktorów i trenerów narciarstwa w roku 2007, 2008. W tym czasie Stowarzyszenie organizuję też akcje charytatywne, między innymi słynny bal andrzejkowy w stadnie Koni Huculskich Regietowie, gdzie poza orkiestrą występował zespół polaków z Białorusi, którzy grali u Namysłowskiego. Licytacja fantów i prac przeznaczona byłam na potrzeby ośrodka dzieci niepełnosprawnych z Glinika Gorlic.

Na jego zaproszenie dwukrotnie gości w Hańczowej prezes PZN Apoloniusz Tajner i raz w Tomaszowie Lubelskim. Bardzo ceni Apoloniusza Tajnera jako prezesa związku sportowego. Uważa, że dla polskiego narciarstwa zrobił więcej jak wszyscy prezesi razem wzięci. Prezes Tajner znajduje czas, aby dotrzeć do najmniejszych miejscowości gdzie dzieje się coś pozytywnego dla polskiego narciarstwa.

W 2012r. w związku z wyborem na prezesa Krajowej Federacji Sportu dla Wszystkich rezygnuje z funkcji prezesa zarządu Stowarzyszenia Sportowego Galicja, a w roku 2015 z członkostwa. Z tego okresu działalności dobrze zapamięta mieszkańców gminy, prawdziwych bezinteresownych społeczników, którzy z własnej kieszeni dożywiali trenującą młodzież- Zbigniewa Ludwina i dr Michała Korbelaka. Uważa, że to oni powinni być gospodarzami gminy.

W roku 2006 spotyka na swojej drodze panią Małgorzatę Małuch. Wybrana wójtem gminy Sękowa z entuzjazmem promuje gminę, zmieniając diametralnie jej oblicze. Pani wójt boleje nad tym, że stok narciarski na Magurze Małastowskiej z orczykowym wyciągiem z początku lat siedemdziesiątych, którego gospodarzem jest OSiR Gorlice podupada. Od kilkudziesięciu lat gmina Sękowa jest właścicielem terenu, a miasto Gorlice wyciągu. Obydwie strony obowiązuje długoletnia umowa. Miasto nie ma środków na inwestycje, a gmina związane ręce. Podejmuje się pomóc pani Wójt w rozwiązaniu tego problemu. Przedstawia plan działań, które pani wójt akceptuję. Podejmują w 2007r negocjację z władzami i radą Gorlic o wykupienie zdekapitalizowanego wyciągu, budynku dolnej stacji, pompowni i powstałych naniesień. Po trwającym przez kilka miesięcy kolejnych spotkaniach i negocjacjach dochodzi do pozytywnego rozstrzygnięcia. Miasto sprzeda gminie naniesienia. Teraz, aby sprostać wymogom prawa, gmina ogłasza przetarg na pozyskanie inwestora.

Pamiętając o propozycji złożonej mu przez Sobiesława Zasadę w sprawie Ostrego Wierchu, postanawia zaproponować tym razem S.Zasadzie wspólną prywatyzację Magury Małastowskiej w ramach partnerstwa prywatno - publicznego z gminą Sękowa. Na ogłoszenie o przetargu wpływają trzy oferty w tym Jego z Sobiesławem Zasadą. W efekcie liczą się dwie. Ich i Andrzeja Bachledy-Curuś wraz ze jego partnerem, z którym prowadzą ośrodek narciarski Sieprawiu koło Wieliczki. Po naradzie Sobiesław Zasada proponuję połączyć siły i tak powstaje tercet Bachleda ?Bara ?Zasada i ostatecznie jedna oferta, którą gmina Sękowa akceptuje.

W końcu listopada 2008 r. gmina przejmuje zdewastowane obiekty na Magurze Małastowskiej. Ojciec opracowuje projekt umowy spółki pn. Ski Park Magura, której udziałowcami zostają: gmina Sękowa, Andrzej Bachleda-Curuś, Antoni Bara i Artur Chwist ( Sobiesław Zasada w ostatniej chwili się wycofał wprowadzając wnuka). Prezesem zostaje powołany Eugeniusz Dąbrowski, a radę nadzorczą tworzą Sobiesław Zasada,Antoni Bara i Dariusz Kołotyłło.

Jeszcze nie ma zarejestrowanej spółki, a już jadą urządzenia dla Magury. Andrzej Bachleda przywozi orczyk, który ma służyć początkującym narciarzom. Antoni Bara sprowadza ratrak Prinot ?Everest z wciągarką z Francji, kupuję dwie nowe armatki śnieżne, agregat prądotwórczy z rezerw wojskowych. Później, po zarejestrowaniu spółki wnoszą sprzęt aportem. Tak mieli uzgodnione wcześniej z Sobiesławem Zasadą. Razem z Andrzejem Bachleda-Curuś organizują załogę pracującą dniami i nocami budując od podstaw wszystko, dokonując odbiorów, dopuszczeń, przyłączy, remontu obiektu i pompowni.

Sąd rejestruje spółkę 12 grudnia 2008 r. a już w styczniu 2009r. odbywa się inauguracja sezonu przez nowy podmiot z udziałem wojewody Millera i wicemarszałka Województwa. Antoni Bara przedstawia opracowany wspólnie z Bogusiem Niedzielną projekt na podstawie, którego Magura Małastowska ma być całorocznym kompleksem sportowo ?rekreacyjnym(Ski Park Magura - nowe oblicze Magury,Magura Małastowska-narty,wyciągi narciarskie)

Biorący udział w spotkaniu wojewoda Miller mówi, że małopolska nie miała jeszcze tak dobrze przygotowanego projektu. Otwarcie wyciągu nie byłoby możliwe bez tytanicznej pracy i pełnego oddania Eugeniusza Dąbrowskiego, świętej pamięci Mieczysława Wilczkiewicza, Zbigniewa Kity ?kierownika kompleksu i Pani Wójt Małgorzaty Małuch. Nie spoczywają na laurach. Idą do przodu. Tata przygotowuje przetarg na budowę czteroosobowego wyciągu krzesełkowego. Jedzie na rozmowę i sprawdzenie firmy na Słowację. Wybiera wyciąg firmy Tatra Poma. Rusza projektowanie posadowienie krzesła, przebudowa dolnej stacji, profilowanie trasy, uszczelnienie zbiornika wody do naśnieżania, wymiana pompowni. Niezbędne są uzgodnienia z lasami państwowymi, ochroną środowiska, przebudowa stacji trafo i zasilania. Praktycznie wspólnie z panią Wójt załatwia wszystkie sprawy. W tym czasie jest oddelegowany z rady nadzorczej i kieruje spółką.

Potrzebne są fundusze na sfinansowanie zakupu wyciągu, którymi według informacji Sobiesław Zasada w danej chwili nie dysponuje. Andrzej Bachleda-Curuś wycofuje się ze spółki zabierając swój aport. Ojciec chce zrobić to samo, ale nie uzyskuje zgody zarządu Ski Park Magura. Sobiesław Zasada proponuję wprowadzenie do spółki nowego wspólnika ze swojej rodziny K. Goworowskiego i powierzenie mu funkcji prezesa zarządu. Wspólnicy jednogłośnie akceptują tę propozycje. Następuje podwyższenie kapitału i objęcie udziałów przez nowego wspólnika. Jest lipiec 2011 roku. Pomimo zamknięcia roku obrachunkowego nowy prezes nie przedstawia do zatwierdzenia Radzie Nadzorczej dokumentów finansowych i sprawozdania za rok poprzedni. Nie zwołuje Walnego Zgromadzenia, do czego zobowiązuje go kodeks spółek handlowych, zawite terminy dotyczące sprawozdań oraz bilansu.

Interweniuje w tej sprawie jako wspólnik i wiceprzewodniczący rady u przewodniczącego Sobiesława Zasady. Zgłasza również zastrzeżenia w związku z przeniesieniem przez nowego prezesa obsługi księgowej Sękowej do Bielska Białej, co uniemożliwia wspólnikom wgląd do dokumentów finansowych spółki. Kiedy dostaje do podpisania listę obecności i sprawozdanie oraz dokumenty antydatowane, opracowane bez zwołania Walnego Zgromadzenia przez obsługującą Sobiesława Zasadę i jego rodzinę kancelarię adwokata Lizenbarta, nie wyraża zgody na to fałszerstwo i przekonuje również Wójt Małgorzatą Małuch, aby nie podpisywała tych dokumentów.

W efekcie Walne Zgromadzenie spółki, odbywa się w Krakowie kilka miesięcy po terminie przewidzianym kodeksem spółek handlowych. Do spółki przystępuje także Sobiesław Zasada, obejmując znaczny pakiet udziałów. Ponieważ Ojciec ma zastrzeżenie do sprawozdania finansowego spółki i rachunku wyników finansowych prosi o udostępnieniem do wyglądu dokumentów finansowych. Spotyka się ze stanowczo odmową, co jest sprzeczne z prawem i kodeksem spółek handlowych. Wówczas do akcji wkracza adwokat Lizentbart.

Pomimo, że przy zakładaniu spółki i wprowadzaniu nowych udziałowców nikt nigdy nie zgłaszał sprzeciwów co do wyceny wniesionego przez Ojca portu, zostaje oskarżony wraz z pierwszym prezesem zarządu Eugeniuszem Dąbrowski o działanie na szkodę spółki poprzez zawyżenie wartości ratraka i agregatu. Na polecenie Sobiesława Zasady wycofują oskarżenia i pozew przeciwko Eugeniuszowi Dąbrowskiemu, którego najwyraźniej się boją. Pozostaje na placu boju sam. Jedzie na rozmowę do Sobiesława Zasady i proponuje sprzedaż swoich udziałów za 40% wartości. Odpowiedź Chwista i Linzenbarta jest następująca: Panie Bara, za złotówkę możemy kupić.

Występuje więc do sądu o nakazanie zarządowi udostępnienia do wyglądu dokumentów finansowych Ski Park Magura. Wyrok jest korzystny dla Niego i Sąd nakazuje udostępnić wszystkie dokumenty. Spółka poprzez kancelarię adwokacką Lizentbart ( która ma odpowiednie układy) odwołuje się do Sądu Wojewódzkiego, który uchyla wyrok Sądu Rejonowego. Nadal nie ma jako wspólnik dostępu do akt spółki.

Jednocześnie sprawa o zawyżenie aportu ciągnie się miesiącami. Przedstawia niezbite dowody w postaci wycen ratraków identycznych typów. Potwierdzają to zeznania przedstawiciela firmy Prinot Polska, a także innych wiarygodnych świadków zeznających,że wartość ratraka, która została zapisana w umowie założycielskiej spółki jest właściwa. Linzenbart doprowadza jednak do powołania biegłego, który nie rozróżnia wiatraka od traktora i po ponad czterech latach sporządza opinią na podstawie, której sąd decyduje się wydać wyrok, że wartość ratraka została zawyżona o kilkadziesiąt tysięcy złotych. "Układ" działa. Wiedza, włożona ogromna praca, zaangażowanie i 500 000 zł na straty. Została satysfakcja, że zrobiło się coś pozytywnego dla stron rodzinnych.

Jest przekonany, że w spółce prowadzona jest kreatywna księgowość, a podwyższenia kapitału miały na celu zminimalizowanie wartości udziałów Jego i gminy Sękowa. Dziwi się, że gmina jest bierna i nie kontroluje tego, co dzieje się w spółce w której ma udziały. Magia nazwiska Sobiesław Zasada działa.

Koledzy, którzy sparzyli się już wcześniej na współpracy z grupą Sobiesława Zasady mówią" a nie mówiliśmy Ci że są bezwzględni i jak już zrobisz swoje to cię wydudkają". Mieli rację. Nie zamierza jednak kopać się z koniem i zostawię sprawy czasowi. Ma nadzieję, że gmina Sękowa wcześniej czy później powoła audytora i sprawdzi dokładnie księgi i machloje ujrzą światło dzienne. Już to że spółka mająca siedzibę w Sękowej, miała prowadzoną księgowość i przechowywane księgi oraz wszystkie dokumenty w Bielsku-Białej, powinno dać dużo do myślenia.

W międzyczasie rozstaje się z żoną, która pomimo tego, że przygotowywał w Warszawie mieszkanie dla nich i dla córki i wyposażył pod klucz, oraz kupił dom 20 km od centrum Warszawy, nie decyduje się na zamieszkanie wraz z Nim w Warszawie. Nie bierze również pod uwagę, że córka mieszka i pracuje w Warszawie ?decyduje się pozostać w Biłgoraju i rząda, aby On także wrócił do Biłgoraja.

Jest rok 2009. "Rozpoczyna krucjatę" z bezemisyjną technologią przerobu odpadów komunalnych. Trafia ze swoją propozycją między innymi do Tomaszowa Lubelskiego, gdzie zaprojektowano na terenach w bezpośrednim sąsiedztwie osiedli mieszkaniowych składowanie i zgazowania odpadów komunalnych. Na nic się zdały argumenty, że metoda ta jest przestarzała, a ponadto zlokalizowanie zakładu w pięknym czystym terenie w sąsiedztwie wielu nowo wybudowanych domów jednorodzinnych jest działaniem na szkodę mieszkających tam ludzi. "Władza wie jednak lepiej" - szczególnie jeżeli jej dom jest daleko od takiej lokalizacji.

W rozmowie ze starostą tomaszowskim oświadczył, że "szybciej kaktus urośnie mu na ręce niż zbudują ten zakład". Nie zbudowali i nie zbudują. Przegrali z mieszkańcami przed Naczelnym Sądem Administracyjnym. Arogancja władzy sięga Himalajów.

Burmistrz Tomaszowa W. Żukowski, któremu nowa technologia się podobała, ale nie miał decydującego głosu zorientowawszy się, że Bara to ten od narciarstwa i Magury Małastowskiej zaproponował mu wizytę na Białej Górze w Justynówce. Natychmiast pojechali na miejsce i wyjechali na szczyt. Widok jak wspomina był wspaniały. Stok był interesujący, ale zarośnięty i bez jakiejkolwiek infrastruktury. Obok zdezelowany, od lat nieużywany wyciąg orczykowy.

Podejmuje się uruchomić stok licząc, że przekona w ten sposób włodarzy gminy, miasta i powiatu do zastosowania oferowanej technologii związanej z odpadami komunalnymi. W połowie roku 2010r. miasto i gmina Tomaszów Lubelski (tereny należą do gminy oraz miasta) ogłaszają przetarg na uruchomienie stacji narciarskiej Biała Góra w Justynówce. Wygrywa przetarg i zakłada spółkę AB ACTIV PARK A i A Bara Spółka Jawna. Organizuje ekipę, załatwia niezbędne pozwolenia i dopuszczenia, remontuje stary wyciąg, buduje studnie głębinową, zbiornik do naśnieżania, pompownie, rurociągi ze studzienkami do wpinania armatek, oświetlenie stoku, stację trafo, zaplecze gastronomiczne, profesjonalnie wyposażoną wypożyczalnie w sprzęt narciarski z serwisem i suszarkami, kasy.

Oczyszcz i przeprofilowuje stok, buduje oczyszczalnią ścieków i instaluje kontener sanitarny. Sprowadza ze Szwajcarii ratrak Prinot Everest po naprawie głównej. Kupuje nowy topogan,ubrania dla pracowników firmy 4F, armatki do naśnieżania, wyciąg do nauki jazdy dla dzieci, wyposażenie warsztatowe, skuter śnieżny, dom całoroczny z Anglii na zaplecze biurowe i socjalne.

Inwestuje ponad 1,3 mln zł. W listopadzie 2011 roku stok jest gotowy, odebrany przez urząd dozoru transportowego w Lublinie, z wszystkimi dopuszczeniami. Następuje uroczyste otwarcie z udziałem przedstawicieli ministerstwa Sportu,PZN, wicewojewody, władz powiatu, miasta i gminy. Już w dniu otwarcia "nalotu" dokonują nasłani przez konkurencją inspektorzy Urzędu Kontroli Skarbowej z Lublina.

Pomimo kłopotów z zdezelowanym wyciągiem stok pracuje do lutego 2012. Mają na trasie zjazdowej ponad 2 m doskonale przygotowanego, ratrakowanego śniegu, a muszą zakończyć sezon. Gwałtowne deszcze i spływające z okolicznych zboczy potoki wody zalewają dolną stacją i zbiornik wody do naśnieżania. Trzeba przekopać tunele niszczące wybieg i dostęp do dolnej stacji.

Nie opuszcza Go jednak optymizm i od miesiąca maja rozpoczyna przygotowania do sezonu 2012/ 2013. Demontuje stary wyciąg i w jego miejsce buduje nowy profilujac trasy zarówno wyjazdową jak i zjazdową. Sprowadza specjalne rury z PCV o dużych przekrojach i udrażnia odpływ wody, która może podczas dużych opadów lub na wiosnę przy roztopach zalewać dolną stację i zbiornik. Sezon 2012/2013 rozpoczyna się optymistycznie z chwilą pierwszy przymrozków,stok jest dobrze naśnieżony. Działa bezawaryjnie nowy wyciąg o trzykrotnie większej przepustowości, znacznie szybszy. Radość nie trwa jednak długo. Rejon Tomaszowa nawiedzają na początku grudnia marznące deszcze, które zrywają sieci energetyczne. Nie pomagają prośby, interwencję, wsparcie wójta. Awarię są usuwane w innych rejonach. Na Justynówce po ponad dwóch tygodniach. To nie koniec złego. Kilkanaście dni po naprawieniu sieci uruchomieniu wyciągu przychodzi odwilż. Oblodzone drzewa łamią się i ponownie zrywają sieci. Jest utrudniony dostęp na zboczach do powalonych drzew.

Usuwanie przyczyn pomimo pomocy pracowników wyciągu trwa znów kilkanaście dni. Sezon jest stracony. Zamiast zysku ogromne straty. Mimo to wszyscy pracownicy otrzymują swoje wynagrodzenie. Mówi, że to nie on zawiódł, to aura zawiodła. A na to nie mamy wpływu. Wszystko to spowodowało, że ponownie poważnie się rozchorował. Przekonał się wówczas kolejny raz, że nie jest warto tak się angażować. Prowadzi rozmowy z wójtem gminy i władzami miasta proponując odsprzedanie wszystkiego (udokumentowane fakturami) za jedną czwartą wartości. Nie ma zainteresowania.

Wprawdzie władze miasta Tomaszowa Lubelskiego podejmują temat wydzierżawienia całości za symboliczną złotówkę na kolejny sezon na co przystaje, ale nie dogadują się z wykonawcą wyciągu, który wyciąg demontuje i zabiera do Zakopanego pomimo, że miał już pierwsze raty zapłacone. Przekonuje się wówczas również, że zachowanie niektórych "biznesmenów" jest gorsze od hien. Producent i dostawca systemów naśnieżanie oraz armatek z którym się dobrze znają i któremu już wpłacił zgodnie z umową kilka rat (były to spore środki) i który ma zagwarantowane umową, że "wszystko pozostaje jego własnością do czasu całkowitej spłaty"- korzystając, że Ojciec jest w szpitalu, jedzie do Justynówki, demontuje i zabiera wszystko co się da, a na dodatek wszczyna proces o zapłatę całości faktury.

Mało tego, bank, którego od kilkunastu lat jest Vip- em i który kredytując go w tym okresie zarobił ogromne pieniądze po ukazaniu się artykułu "Stok w Justynówce nieczynny, dzierżawca zbankrutował", wypowiada jednostronnie regularnie obsługiwaną od kilkudziesięciu lat linią kredytową w rachunku, żądając natychmiastowej spłaty całości. To nóż w plecy.

Okres ten to nie tylko złe wspomnienia. Kiedy realizuje projekt CK Galicja Park w Niepołomicach, bywa regularnie gościem burmistrza Stanisława Kracika na zamku Królewskim w Niepołomicach. Przyjeżdża też na wiosnę 2009 r. na spotkanie z posłem Gowinem i Sonikiem. Wówczas zobaczył pierwszy raz kobietę, którą chciał poznać. Spotkali się po kilku tygodniach i już na pierwszej randce wiedzieli, że chcą być razem ?obydwoje byli wolni. Zakochali się w sobie. W marcu 2010 r. wzięli ślub na zamku Królewskim w Niepołomicach, na którym wcześniej się poznali. Owocem tej miłości jest moja siostra Zuzia, równocześnie ja zyskałem Ojca On syna. Tata twierdzi, że całe życie marzył, aby mieć przy swoim boku taką kobietę jak mama. Pomimo dużej różnicy wieku są ciągle w sobie zakochani, szczęśliwi, spełnieni i mówią, że mają po 20 lat.

Na początku 2012 r. zostaje wybrany jednogłośnie prezesem Krajowej Federacji Sportu dla Wszystkich(wp.sportowe fakty) Największej organizacji pozarządowej w Polsce, a być może w Europie zrzeszającej wówczas 27 organizacji, fundacji i Stowarzyszeń mających w założeniu popularyzację kultury fizycznej i sportu powszechnego. Są to między innymi L Z S, SKS, TKKF, LOK, Towarzystwo Przyjaciół Dzieci (patrz: www.federacja.com.pl)

Funkcja prezesa zarządu jest społeczna. Zorientowawszy się, że Krajowa Federacja Sportu dla Wszystkich de facto nie jest samodzielną organizacją, ale "przybudówką" TKKF- drugą drogą do pozyskania środków budżetowych głównie z Ministerstwa Sportu i Turystyki, postanawia to przeciąć. Po rozmowie z prezesem T K K F Mieczysławem Borowym(długoletnim a nastepnie honorowym prezesem KFSdW) doprowadzają do usamodzielnienia się Krajowej Federacji Sportu dla Wszystkich lokalowo ?dotychczas federacja korzystała z pomieszczeń TKKF.

Leci za własne środki do Rygi na kongres TAFISA (organizacji światowej), której Krajowa Federacja Sportu dla Wszystkich jest członkiem. Spotyka się między innymi z ministrem sportu Joanną Muchą, wiceministrem edukacji T. Sławeckim, ministrem Kosiniakiem-Kamyszem, prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego, rektorem AWF-u, prezesem SzZS-prezentując dorobek KFSdW i plany na przyszłość. Przedstawia autorski projekt "Od przedszkola do seniora" promujący ruch już od najmłodszych lat do wieku sędziwego, kładący nacisk na zajęcia ruchowe dla dzieci już w przedszkolu na przykładzie przedszkola sportowego w Niepołomicach.

Doprowadza do podniesienia na bardzo wysoki poziom rangi co rocznego podsumowania Tygodnia Sportu dla Wszystkich trwającego od dnia matki do dnia dziecka. Otrzymuje wsparcie Kancelarii prezydenta RP, która funduje dla najlepszych miast i gmin w swoich kategoriach okazałe puchary. Podsumowania w 2012 roku w Sitkówce-Nowinach, a następnie w 2013 na zamku Królewskim w Niepołomicach są dużym sukcesem i zewsząd otrzymuje wyrazy uznania.

Podczas uroczystości w Niepołomicach prezentuje ufundowany przez członków KFSdW piękny sztandar,którego jest pomysłodawca i współprojektantem- organizacja,która istnieje od 1996r nie miała bowiem sztandaru. Ta społeczna działalność przynosi Mu wiele satysfakcji. Kiedy jednak zorientował sie, że finanse prowadzone przez sekretarza KFSdW, jedynego pracownika etatowego,(który jest jednocześnie skarbnikiem i kasjerem) pozostawiają wiele do życzenia, po kilku rozmowach nie przynoszacych zmian składa rezygnację z pełnionej funkcji Prezesa Zarządu.

Mówi, że ma bardzo wielu znajomych, lecz od dawna tylko trzech przyjaciół Ryszarda, Henryka i Andrzeja- na których mógł zawsze liczyć i którzy mogą liczyć na niego. Nigdy go nie zawiedli. Z decydentów, z którymi się zetknął w swoim życiu wyróżnia dwóch.

Stanisława Kracika, byłego burmistrza Niepołomic a następnie wojewodę małopolskiego. Wizjonera, myślącego na kilkadziesiąt lat do przodu, a nie budującego na dzisiaj. Odpowiedzialnego samorządowca (jednoosobowe decyzje, ale i jednoosobowa odpowiedzialność) nie oczekującego wdzięczności, eliminującego łapówkarzy lobbystów. Jest zdania że Kraków stracił bardzo na tym, że nie został prezydentem Krakowa. Tylko mali ludzie mogą mówić, że nadawał się do Niepołomic, a nie poradziłby sobie z Krakowem. To na jakim poziomie rozwoju przekazał następcy Niepołomice odchodząc po prawie 20 latach świadczy o tym, że równie dobrze poradziłby sobie z Warszawą, a nawet z Polską zostając prezydentem RP. Gdyby wszyscy samorządowcy dla swoich miast i gmin zrobili tyle co Stanisław Kracik dla miasta i gminy Niepołomice, Polska byłaby najbogatszym i najlepiej zarządzanym krajem świata.

Jako drugiego wymienia Henryka Kobiorowskigo, którego poznał gdy Ten był ambasadorem w Bogocie. Uważa go nie tylko za dobrego dyplomatę, ale człowieka wrażliwego na losy rodaków za granicą, dla którego Polska nie byłam i nie jest pustosłowiem. Obserwując jego pracę w Kolumbii podziwiał oddanie i poświęcenie sprawom Polski. Przy tym otwartego ciepłego człowieka życzliwego podobnie jak jego urocza małżonka Janeczka.

Pytany o politykę wypowiada się niechętnie. Dwukrotnie miał propozycje raz z lewicy, wraz z prawicy zaistnieć w polityce, ale odmówił. Mówi, że polityka nie jest czystą grą. Twierdził i twierdzi nadal, że Magdalenka to była wyreżyserowany układ, a Lech Wałęsa wybrany twarzą i gwarantem tego układu. Gdyby nie parasol tego układu, to Stan Tymiński, a nie Wałęsa byłby prezydentem Polski. Twierdzi również, że plan Balcerowicza nie był żadnym planem, a jedynie jednym z głównych założeń "układu" który miał na celu szybkie rozwalenie gospodarki po to aby ludzie z "układu" mogli się uwłaszczyć, powołać różne agencje, objąć stanowiska i kupować wszystko szczególnie ziemię, za bezcen.

Przekrętem stulecia, z którego nikt nikogo nie zamierza rozliczać, bo "układ" nadal obowiązuje, było ustalenie stałego kursu dolara na poziomie 7,5 tyś zł i błyskawiczne podnoszenie oprocentowanie lokat i kredytów do kilkuset procent. Tego nie wytrzyma żadna gospodarka.

Pozwoliło to ludziom z "układu" którzy wiedzieli, jak długo utrzymają stały kurs dolara bez pracy i wysiłku zgromadzić ogromne majątki, by później między innymi uprawiać politykę lub za grosze wykupywać ziemią z agencji rolnej Skarbu Państwa. "Dla pospólstwa" i zamydlenia oczu rzucono na rynek bezwartościowe bony prywatyzacyjne, czym skutecznie odwrócono uwagę ludzi i ściągnięto z rynku spory kapitał.

Jeżeli tak zależało decydentom na robotniku i chłopie, to należało sprywatyzować PGR-y i rolnicze spółdzielnie produkcyjne sprzedając pracującym tam ludziom ziemię w kredycie np. na 25 lat. Tak samo powinno postąpić się z dużymi zakładami przemysłowymi. Reformą osiągnięto to co zamierzano ?zniszczono dobrze funkcjonujące zakłady np. cały C O P zbudowany ogromnym wysiłkiem narodu przed drugą wojną światową.

Niszcząc duże zakłady przy okazji pozbyto się zagrożenia silnych związków zawodowych i ludzi, którzy mogli doprowadzić widząc co się dzieje do rewizji "układu" Efektem były bankructwa, samobójstwa i ogromna bieda na wsiach.

Zapobiegliwości i pracowitość Polaków, ich wrodzony spryt i chęć do podejmowania ryzyka dźwignęły Polskę, ale skutki reformy odczuwamy do dnia dzisiejszego.

Tata pytany o osiągnięcia gospodarcze po 1989 r. jako przykład podaje fakty: Polska po odzyskaniu niepodległości w 1919r, powstała z trzech zaborów, w których obowiązywały różne prawa, systemy, nauczania, nawet tory miały inny rozstaw. Trzeba było w 1920 r. walczyć z bolszewikami. Były różne frakcje i różne interesy. W ciągu 19 lat zbudowano Gdynię, Centralny Okręg Przemysłowy( Stalowa Wola, Rzeszów, Mielec, Kraśnik, Świdnik). Zbudowano najnowocześniejsze w świecie Zakłady Azotowe w Mościskach koło Tarnowa. Linie kolejowe pozwalały rozwijać prędkości pociągów wyższe niż obecnie, a punktualność PKP w tamtym okresie pozwalała na regulowanie zegarków. Na bardzo wysokim poziomie stało rzemiosło i rolnictwo.

Po 1989 r. zastaliśmy zorganizowane państwo, z jednym językiem, prężnym (pomimo niszczenia przez system) rzemiosłem i prywatnym rolnictwem. Patrząc i porównując tamte 19 lat do obecnych 27 wolności, należy się wstydzić dokonań, a nie wypinać pierś do orderów.

Czeka też na moment, kiedy zostanie odbrązowiony Bronisław Geremek, którego nazwa "ojcem chrzestnym układu". Po 1989 r. Bronisław Geremek ogłosił utworzenie funduszu Daru Narodowego i obiecywał wpłacającym Żelazne Pierścienie oraz gwarantował, że środki zostaną przeznaczone na szybkie umocnienie państwa polskiego. W swojej naiwności przekazał na fundusz kilkanaście tysięcy złotych. Po roku czasu od przekazania pieniędzy wielokrotnie pisał do "profesora" o udzielenie informacji co się z nimi dzieje i kiedy będą przyznawane pierścienie. Odpowiedzi nie otrzymał nigdy. Prosił kolegów z ław poselskich, jeszcze za życia B.Geremka o interpelację poselską w tej sprawie, ale poradzili mu aby sobie darował i nigdy z interpelacją nie wystąpili ?"układ" działał.

Twierdzi, że jeżeli obecny rząd nie wprowadzi podatku obrotowego, będzie na straconej pozycji. Pyta, jakim prawem Kasta urzędników za nasze pieniądze utrzymywana, ma prawo bezkarnie decydować na co ciężko pracujący, tworzący miejsca pracy, podejmując ryzyko gospodarcze ludzie mogą wydać swoje pieniądze. Decyduja po sześciu latach co było, a co nie było kosztem. Niszczą w ten sposób ludzi dzięki których podatkom są utrzymywani. Należy ?uważa bez względnie uszczelnić system podatków pośrednich i tutaj skierować główną uwagę służb finansowych skarbowych i celnych.

Pytany o Unią Europejską i przyszłość Europy odpowiada: Unia Europejska została stworzona przez Niemcy, Francja, Wielką Brytanię głównie po to, aby pozyskać nowe rynki zbytu, wysoko wykwalifikowaną tanią siłę roboczą i kontrolę nad produkcją rolną oraz gospodarką państw, które do Unii Europejskiej wstąpiły. Dostaliśmy "marchewkę" ale mamy nad soba bat. Głównym beneficjentem są Niemcy, które kontrolują rynki finansowe unii i tak naprawdę są bankierem unii. Unia nie ma szans przetrwania najbliższego dziesięciolecia. Co do sytuacji politycznej i gospodarczej Europy to przypomina ona początek lat trzydziestych ubiegłego wieku, z tym, że w roli Niemiec występuje Rosja.

Pytany o zainteresowanie odpowiada:

- dobra książka. Już jako mały chłopiec z latarką pod pierzyną pochłaniał powieści Henryka Sienkiewicza, Karola Maya, Marka Twaina, później Władysława Reymonta,Aleksandra Dumas, Konrada Korzeniowskiego, Karola Borcharda,Stanisława Lema, Ernesta Haminguya,Arkady Fiedlera czy Euri Mari Remarque. Ostatnio przeczytał kilka książek Antoniego Ossendowskiego, nie może jednak zrozumieć, dlaczego nazywa się go drugim po Sienkiewiczu polskim powieściopisarzem.

- historia szczególnie XX wieku i najnowsza.

- dobra muzyka. Lubi operetkę i wybrane sztuki operowe, jazz nowoorleański, gitarę hawajską, standardy muzyki rozrywkowej. Ze współczesnych lubi i ceni muzyką Janusza Bieleckiego. Przez kilkanaście lat bywał co roku na festiwalu Kiepurowskim w Krynicy Zdroju . Wspierał Bogusława Kaczyńskiego sponsorując ostatnie prowadzone przez niego festiwale.

- sport, a szczególnie lekkoatletykę i te dyscypliny, gdzie Polacy odnoszą sukcesy.

Na pytanie o hobby odpowiada: rośliny i kwiaty. Sadzenie, pielęgnowanie, obserwowanie, jak rodzi się życie i owoc. Produkowanie nalewek. Lubi taniec i dobre wino.

Za swoją pracę i działalność społeczną został wyróżniony i odznaczony między innymi:
- Medalem za Zasługi dla Województwa Zamoyskiego,
- Srebrną i Złotą Odznaką SIMP i NOT,
- Medalem XXXX ?lecia,
- Złotym Krzyżem Zasługi,
- Medalem Edukacji Narodowej,
- Złotą Honorową Odznaką Polskiego Związku Narciarskiego,
- Złotą Honorową Odznaką, Złotą Gwiazdą z Diamentami i Złotym Pierścieniem Polskiego Związku Zapaśniczego,
- Złotą Odznaką Zasłużonych dla Polskiego Sportu przyznaną przez Ministra Sportu i Turystyki.
- Statuetką SUMMA BONITAS.

Wyznaje poniższe maksymy:

Człowiek jest wielki nie przez to co posiada, lecz przez to kim jest. Nie przez to co ma, lecz przez to czym dzieli się z innymi
Jan Paweł II.
Ruch może zastąpić wiele leków, lecz żaden lek nie zastąpi ruchu
dr K. Oczko.
Sport budzi miłość do życia, uczy ofiarności, szacunku i odpowiedzialności
Jan Paweł II.
Takie Rzeczypospolite będą jakie ich młodzieży chowanie
Hetman Jan Zamoyski
Co masz zjeść dzisiaj, zjedz jutro, co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj
Ukochana mama Katarzyna Genowefa Bara
Czyni dobro bo dobro zawsze dobrem wróci
własna
Jeżeli masz kogoś wybrać i powierzyć mu swoje sprawy zobacz co zrobił do tego czasu dla siebie, rodziny i najbliższego otoczenia. Jeżeli nic lub niewiele ?nie słuchaj bajek ?nie wybieraj
własna

Kiedy mówię Tato, miałeś trudne lecz ciekawe życie, odpowiada: To nic w porównaniu z życiem i dokonaniami mojego dziadka Antoniego Mika. Jego losy to gotowy scenariusz filmu i fabuła ciekawej książki, którą może kiedyś napisze.

Na zakończenie zapytany o to czy czegoś w życiu żałuje, odpowiada: tylko tego, że starszej córce gdy dorastała nie poświęcił dostatecznie dużo czasu i uwagi. Twierdzi, że z życia należy czerpać naukę, doświadczenie i iść do przodu a nie żałowć tego co się zrobiło albo nie udało. Trzeba pamiętać tylko dobre chwile, bo one dodają skrzydeł oraz o tym, że człowiekowi nigdy nikt nie zabierze tylko tego co się nauczył i co zobaczył.

Na podstawie rozmów z Ojcem spisał syn Mateusz. Ciąg dalszy pisze życie.

Kraków, listopad 2015 r.

Uwielbia czytać
Interesuje się historią
Lubi dobrą muzykę
Pasjonuje się przyrodą